16.12.2012

Kawa, herbata czy spaghetti? Test palników.

Czy gotujecie podczas wypraw? Ja tak. I to nie tylko kawę, lecz poranną porcję makaronu, który daje „power” co najmniej na kilka godzin jazdy. Do tej pory używałem czterech rodzajów palników i w dzisiejszym poście chciałbym Wam przedstawić ich wady i zalety, a przeszły (przynajmniej trzy z nich) ze mną już wiele i nie jedno widziały. Na pierwszy „ogień” przedstawiam palnik Campigaz. Kiedyś udało mi się go kupić na wyprzedaży posezonowej w hipermarkecie. Był zapakowany jako set z 400 gramową butlą i kosztował łącznie z nią 49 złotych.

Służy mi do tej pory, choć po siedmiu latach użytkowania wytarły się już plastikowe sprężynki, które pomagały rozłożyć równomiernie podstawki pod garnek. Brak iskrownika absolutnie mi nie przeszkadza (przynajmniej nie ma się co zepsuć). Płomień pali się bardzo równo i nie „skacze”. Ugotowałem na nim masę spaghetti, ryżu, a rozstaw podpórek pozwala postawić garnek od kochera jak i moją ulubioną kafeterkę. Jedyną wadą jest w jej przypadku cena gazu. Niestety system „click” stosowany w tej francuskiej firmie uniemożliwia powtórne naładowanie kartridża.

Jakieś trzy lata temu kupiłem szwedzkiego Primus-a. Typowy palnik dla amatorów dużej ilości porannego spaghetti. Dodatkowym powodem mojej decyzji było to, że mój przyjaciel Vincenzo również korzystał z tej marki i mogliśmy używać te same kartridże. System ten wykorzystuje gwint, a wkręcane butle są o wiele popularniejsze, w wielu rozmiarach i można je kupić w wielu punktach (sklepy turystyczne, hipermarkety, markety budowlane).

Mało tego, ktoś wymyślił reduktor, dzięki któremu można je napełniać z dużych, stalowych butli i koszt takiego ładowania spada do 2-3 złotych. Kształt główki palnika przypomina domowe kuchnie gazowe i równomiernie rozprowadza ciepło. Jedyną wadą jest dość duży rozmiar. O wiele gorzej robi się na niej moją ulubioną kawę. Kafeterka jest troszeczkę mniejsza niż otaczający ją płomień. Z tego co pamiętam koszt tego palnika to ok. 100 złotych.

Latem tego roku nabyłem miniaturowy palnik firmy Kayaba. Produkuje ona sprzęt turystyczny dla sieci szwedzkich marketów zaopatrujących majsterkowiczów.  Doskonały na krótkie, dwu-trzydniowe wypady. Zaopatrzony jest w zapalarkę (ja i tak profilaktycznie wożę zapalniczkę). Początkowo myślałem, że malutki grzybek palnika będzie przypalał garnek, ale wszystko jest w jak najlepszym porządku.Pasuje (gwint) do większości butli. Kafeterka stoi idealnie natomiast garnek, szczególnie mieszając wolę przytrzymać bowiem lekko się ślizga. Palnik po złożeniu mieści się w malutkim pokrowcu.

A na zakończenie: klasyka gatunku, jeszcze radziecka maszynka na benzynę. Radziecka, bowiem kupiłem ją w 1977 roku w harcerskim sklepie. Zbiornik mieści 100 gram benzyny, Początkowo trochę kopci, ale po ogrzaniu oparów benzyny pracuje jak mała lokomotywka ( i tak też buczy) Jest nadal sprawna i planuję ją wziąć gdy będę jechał tam, gdzie kupno lekkich butli gazowych będzie niemożliwe. Kiedyś, gdy benzyna była kolorowa najlepiej pracowała na tzw. „niebieską”. Wada? Kiedyś zapomniałem zakręcić zbiorniczka i miałem mały pożar, no i smrodek benzyny. Gotowałem na niej różne „podjadła”. Skoro piszę te słowa to znaczy, że były jadalne. Nie wiem jak z kawą, wtedy byłem jeszcze „mleczakiem” i kawy nie pijałem. Jest to na pewno jakaś alternatywa dla maszynek, które można „nakarmić” wszystkim płynnym co się pali oprócz smoły. Czasami trafiają się na allegro a ich cena to ułamek tej, jaką trzeba zapłacić za wspomniane wyżej nowości. Smacznego!

 

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...