23.07.2013

UECT/AIT 2013… część IV „A Saucerful of Secrets”

wtorek, 9 lipca

A właściwie nie spodek, tylko wielki pełen tajemnic półmisek długi na prawie czterdzieści i szeroki na pięć, w porywach może siedem kilometrów. Tak można określić jezioro Nochatel i otaczające je góry. Spodek z jednej strony lekko wyszczerbiony tam, gdzie tory kolejowe i autostrada pomykają w kierunku Lozanny. Półmisek o dość wysokich brzegach, szczególnie od jego północnej strony i nieco łagodniejszych od południa. Ale niech nie zwiedzie kogoś, że po pokonaniu ich będzie miał już tylko z górki. Dalej półmisek ustawiono na mocno pofałdowanym obrusie i gdy dość dobrze przypatrzymy się na południe na horyzoncie zauważymy lekko odcinające się odcieniem od błękitu nieba Alpy.

Jedziemy przez typowo rolnicze tereny. Dywany pszenicy, jęczmienia, rzepaku przeplatają się z łąkami, poletkami ziemniaków, słoneczników.

DSC09673

Słoneczniki. Nie tylko u nas wiosna spóźniła się dość wyraźnie. Tu też ich wielkie głowy kołyszące się na wietrze podczas mojej ostatniej, szwajcarskiej wizyty teraz przypominają swoją wielkością pączki gerber. Poprzednio żniwa były w pełni, teraz kłosy są jeszcze niedojrzałe, nie do końca żółte. Ciekawa jest konstrukcja tutejszych budynków. Często zdarza się, że ciągnik wjeżdża do stodoły tak jak w tym przypadku, nad drogą.

DSC09680

Jezioro leży na wysokości mniej więcej 430 metrów. Wysokościomierz cały czas pnie się w górę. 500, 600, 700 metrów. Później mamy lekki zjazd. Pokonujemy wąwóz, na którego dnie droga zaczyna ponownie piąć się w górę. 600, 650, mijamy sporej wielkości cegielnię, 700, 800 i wreszcie 840 metrów. Jesteśmy na szczycie. Był podjazd, będzie i zjazd. Po 12 kilometrach wpadamy z impetem w uliczki Moudon. 330 metrów niżej. Jedziemy „polną drogą” gdzieś w połowie wysokości kolejnej fałdki. Poniżej, dnem doliny płynie rzeka, prowadzi szosa i tor kolejowy. Rozwidlenie dróg. Kto chce jechać na krótką trasę? Zapraszamy na wprost! Dłuższą? Proszę bardzo, w prawo ale może macie ochotę na bufet? Tankuję bidony do pełna. Między kęsami ciastek mija mnie znajoma sylwetka. Rudi.

Poznaliśmy się dwa lata temu w Belgii, w Ardenach. Na jednej z deszczowych tras ktoś na podjeździe dogonił mnie i siedział na kole przez dobre kilkanaście kilometrów. A później… a co było później? Możecie w skrócie przeczytać we wcześniejszych wpisach albo w mojej książce „Fondue między ziemią a niebem”, w której relacjonowałem wszystkie moje dotychczasowe zloty. Jedziemy razem? No pewnie! Choć nie jestem tak wyjeżdżony jak dwa lata temu podejmuje wyzwanie choć wiem, że Rudi to twardy zawodnik i utrzymanie wspólnie dobrego tempa będzie problemem. Belgijsko-polski duet zaczyna się rozpędzać. Mijamy grupki Francuzów, Ukraińców i innych zlotowych „mniejszości”. Upał daje się nam we znaki. W końcu zatrzymujemy się w Fayerne, w kawiarnianym ogródku wypijamy zimną colę (wiadomo: cukier i kofeina) i ponownie jadąc na zmiany wyprzedzamy inne grupki. W końcu trafiamy na większy peleton jadący niezbyt wysokim tempem. Powód? Na czele jedzie może pięć osób a tuż za nimi ciężarówka, która przez wiele kilometrów (i górek) napotykając nieprzerwany rząd samochodów jadących z naprzeciwka nie może (i nie chce) ich wyprzedzić. Korek rozładowuje się dopiero w następnym miasteczku, które jest mi dziwnie znajome. Tak, tak, byłem w nim z Lidką wtedy gdy pojechaliśmy brzegiem jeziora aż do końca i po „zdobyciu” góry, obejrzeniu kryjącego się za nią jeziora, wracaliśmy przez nie w stronę Yverdon.

Za miastem jedziemy przez chwilę w grupie. Tempo dość dobre więc nie wyprzedzamy aż do momentu gdy tuż obok nas nie przemknął „francuski ekspres”, tandem z mieszanym (małżeństwo?) składem na siodełkach.

DSC09697

Tandem miał w sobie moc. Ponoć jeżeli tandemem jadą dwie osoby, z których jedna jest słabsza od drugiej to i tak ich wspólne tempo będzie (przynajmniej teoretycznie) wyższe o kilkadziesiąt procent niż w przypadku osób jadących solo. Tu nie było słabszego ogniwa. Ta dwójka pracowała jak dobrze naoliwiona maszyna. Na ich kole jechaliśmy przez prawie dwadzieścia kilometrów a prędkość rzadko spadało poniżej 35 kilometrów na godzinę i w końcu (to nie wstyd się przyznać) wypompowali mnie! W którejś z mijanych miejscowości musiałem się poddać. Ekspres („Carrefour express” – taki napis mieli na koszulkach) zaczął się oddalać a ja i jak się okazało następnego dnia, Rudi też musieliśmy odpocząć w cieniu rozłożystej lipy.

DSC09700

W Belgii wąsaty kolarz częstował mnie maścią rozgrzewającą mięśnie, dziś tu pod drzewem wchłonąłem tubę „dopalacza”, energetycznego żelu, za którym specjalnie nie przepadam i którego nie kupuję od lat. Teraz stał się on zbawieniem. Tym bardziej, że gdy ruszyliśmy po może dwóch, może trzech kilometrach czekała nas naprawdę wyczerpująca trzystu metrowa wspinaczka po wąskiej, betonowej (jakie to tu oczywiste) polnej drodze, w upale, który między łanami rzepaku potrafił wyssać tlen będący w zasięgu naszych płuc. Wdychałem rozgrzany beton czując się przy tym tak, jak bym był obok hutniczego pieca. I gdyby nie plama cienia na drodze tuż obok wierzchołka, pewnie bym zszedł. Widok ze szczytu potrafił wynagrodzić mozoły wspinaczki. Jezioro pyszniło się w dole swoim błękitem rozlane gdzieś na dnie półmiska. Półmiska pełnego tajemnic.

DSC09698

Na zdjęciu „nasze” Yvonand. Jesteśmy mniej więcej w połowie zjazdu z ostatniej góry, tuż za przęsłami biegnącej po estakadzie autostrady.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...