18.08.2013

Zamek w Gołuchowie

Po moim nieudanym poniedziałkowym wyjeździe nad morze, gdy po raz pierwszy w życiu zapomniałem zabrać ze sobą kolarskich butów postanowiłem pojeździć „dookoła trzepaka” czyli w okolicach Łodzi. Kalinka zapytała mnie, czy nie lepiej było kupić zwykłe pedały i zostać na wybrzeżu? Nie. Musiałbym do tego kupić jeszcze dodatkowo jakiekolwiek buty bo na ten wyjazd miałem dwie pary „cywilnych”: sandałki i klapki a poranki były dość chłodne. Nie mam ponadto zaufania do nadmorskich warsztatów rowerowych po tym jak parę lat temu właściciel warsztatu chciał mi w „szosówce” rozwiercić obręcz gdyż nie posiadał dętek do mojego roweru (swoją drogą jak chciał upchnąć do 23 milimetrowej szerokości opony dętkę 35 milimetrową to już jego tajemnica).  Tak więc dopiero w środę, dopiero w południe ruszyłem przed siebie, a konkretnie na zachód w kierunku Warty, Kalisza, Gołuchowa.

Gdy tylko opuściłem rogatki miasta poczułem bardzo silny wiatr. Wiatr, który wiejąc mi prosto w twarz potrafił zahamować mnie do prędkości 18-19 kilometrów na godzinę! Szok. Ostatnio wiało tak gdy jechałem rowerem przez Czechy w kierunku niemieckiej granicy. Od tego czasu minął ponad rok. Mijałem Lutomiersk, Szadek, Wartę i z każdym kilometrem wiało coraz mocniej. Tuż za Błaszkami na drogowskazie przy jednym z  najstarszych miast Polski, Kaliszu widniała liczba 32. Z Kalisza do Gołuchowa było około 15 kilometrów. Razem około 50. Zbliżała się siedemnasta. Przejechanie tej pół setki nie stanowi dla mnie problemu, ale po co? Zatrzymuję się przy wyjeździe z Opatówka w hoteliku o dźwięcznej nazwie „Czarnuszka”.

DSC09949

Nie jestem pazerny ale nie ten standard za podaną przez recepcjonistkę cenę. Jedynka, w której zamieszkałem za stówkę oferowała mi niezbyt czystą wykładzinę, łazienkę, która czasy świetności przeżywała dziesięć, piętnaście lat temu, ogólną ciasnotę i dorabiane niezbyt fachowo meble. Dodatkowo rano zauważyłem, że pościel była trochę niedoprana. Przyzwyczaiłem się, że za 60-80 złotych otrzymywałem pokoje o nieco wyższym standardzie, z firmowymi mydełkami w łazience. Tu do dyspozycji była butla mydła z dozownikiem stojąca w rogu pomalowanego na olejno brodzika.

Lepiej było z jedzeniem. Jako człowiek nie jadający mięsa dostałem dość smaczną sałatkę grecką z pieczywem, masełkiem i szklanką piwa za dwadzieścia złotych. Byłem najedzony. Noc minęła mi niezbyt spokojnie. Nieszczelne okno niosło hałas przebiegającej pod oknami szosy. Do tego po raz pierwszy w życiu mój rowerek nocował na zewnątrz budynku przykuty zabezpieczeniem do poręczy. Do tej pory „parkowałem” rowery w salach konferencyjnych, na klatkach schodowych czy też magazynkach lub garażach. Tu jednak za gwarancję bezpieczeństwa służył mi plakat pewnej grupy kolarskiej, na zdjęciu której rozpoznałem parę znajomych twarzy.

Rano, parę minut po siódmej pakowałem sakwy na mojego przyjaciela i ruszyliśmy w stronę rogatek Kalisza. W Gołuchowie byliśmy parę minut przed dziewiątą. Zamek położony w parku przypominał mi letnią rezydencję belgijskiej rodziny panującej, którą widziałem dwa lata temu. Nie tylko nią . Odbudowany we francuskim stylu idealnie pasował do zamków nad Loarą czy też Mozelą. W parku zasadzono bardzo bogaty drzewostan a w części leśnej znajduje się zagroda z danielami, sarnami i żubrami sprowadzonymi tu o ile mnie pamięć nie myli pięć lat temu.

DSC09958

Gdy wróciłem pod zamkowe wrota (parę minut po dziesiątej) okazało się, że muszę czekać do 10.30. Po raz pierwszy spotkałem się z dziwnym sposobem zwiedzania. Indywidualnie można to robić… w grupach. Sprzedawca biletów każdemu z nas proponował przewodnika. 60 złotych. Nasza grupa liczyła chyba 9 osób. Gdyby zaproponował nam wszystkim zrzutkę wyszłoby coś ponad siedem złotych na łebka a tak ani  miła przewodniczka nie zarobiła, ani zamek a my byliśmy prowadzeni po salach od drzwi do drzwi korzystając z zalaminowanych kartek formatu A4. Dziwne prawda? Bezpośrednio z zamku udałem się do Muzeum Leśnictwa. Ekspozycja bardzo ciekawa. I ta na piętrze prezentująca faunę i florę i ta na parterze poświęcona historii maszyn do siewu, sadzenia i pielęgnacji drzew oraz ich ścinki, zrywki, karczowania i rekultywacji. Około południa wyruszyłem w podróż powrotną. Tym razem postanowiłem Jeziorsko objechać od północy, od strony tamy. A na tamie spotkała mnie niespodzianka. Między samochodami lawirował Michał Sztanc  z Jowitą, którą znałem do tej pory ze zdjęć. Przez blisko pół godziny rozmawialiśmy o trasach i planach przyszłych tras. Oni planowali tu nocować, ja miałem do przejechania jeszcze 60 kilometrów. O dziewiętnastej sięgałem po chłodzące się w lodówce piwo. W domu.

DSC00008

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...