19.06.2014

Maszyny do przenoszenia w czasie.

To była chyba niedziela, gdy Piotrek (Rower Piotra) zaproponował „odwróconą” wycieczkę. I odwrócenie to dalej trwa bowiem pojechaliśmy we wtorek, by najpierw wjechać do Soboty, odwiedzić później Piątek a słowa te piszę w czwartek. Pozostały więc tylko dwa dni ale nie martwcie się, do Poniedziałku (gdzie on może być) i Środy (Wielkopolska – pozdrawiamy!) też kiedyś dojedziemy! I jak było? No dla nas wyśmienicie, przeczytajcie.

Umówiliśmy się obok drewnianego kościoła w Mileszkach, no bo w cieniu i każdemu pasuje dojazd. Towarzyszył nam ryk syren zjeżdżających z okolic czerwonych samochodów straży. Początkowo myśleliśmy, że może jadą do wypadku ale auta skręciły w boczną drogę (kto zna ten teren to wie, że kiedyś można było tamtędy dojechać do lasów wiączyńskich – teraz nie, bo budują tam fragment autostrady) pewnie do pożaru. No i jak się już umówiliśmy, to nie po to by tu stać lecz jechać, no i pojechaliśmy, w czwórkę czyli: Amadeusz, Tomek i Piotrki dwa w stronę skrzyżowania w Nowosolnej, które przy odrobinie wyobraźni przypomina z powietrza brytyjską flagę.

Po paru zmarszczkach byliśmy już w Skoszewach a radosne przebieranie odnóżami (no dobra, tam jest z górki) teleportowało nas do Niesułkowa. W lewo? W prawo? Nie, no w lewo i zaraz później w prawo czyli jak to mówią: lecim na Szczecin! Wieś przed Szczecinem na skrzyżowaniu (tak właściwie gdybyśmy skręcili na nim w prawo, to po kilkudziesięciu kilometrach można by było pokusić się o Zamość) ma obłażącą z farby knajpę, w której murze „zaparkowany” jest maluch. Jak dobrze pamiętam to knajpka nie Rzym się nazywa lecz „Tropicana” co pasuje do niej jak gwóźdź w d… , no ale nas bardziej interesowała instalacja plastyczna, którą od biedy można nazwać „Uważaj w co walisz!” Szczecin. No, jakby pojechać prosto to do Dmosina a jak w lewo – trafiamy na bardzo fajną „Schetynówkę” , której asfalt wijący się między polami a lasem doprowadza nas do Głowna.

Na rynku w Głownie nie byłem… dawno? Na pewno przed remontem. Dąb jak stoi, tak stał ale oprócz nowej nawierzchni pojawiła się obowiązkowa, sterowana komputerem fontanna, która pluszcze ku uciesze dzieci skaczącymi strugami wody. Napisałem obowiązkowa, bowiem większość tej wielkości miasteczek zaopatrzyła swe rynki w fontanny. Unia daje kasę – trza budować! Przypomina to trochę gierkowskie hasła (był nawet taki rajd) na lata siedemdziesiąte (końcówka), jedno z nich brzmiało „Kraj wielkiego budowania”. Ciekawe, czy obiekty budowane teraz, naprędce, bo kasę trzeba wydać wytrzymają ileś tam lat do remontów, czy rozpadną się jak rozpadają się budowane z brukowej kostki drogi dla rowerów, po paru deszczach przypominające klawiaturę rozstrojonego fortepianu. Znam takie w Głownie…

Długa prosta w większości prowadząca przez las prowadzi nas do Bielaw. Nawet nie wiadomo kiedy przelecieliśmy te 17 kilometrów. A dalej to już tylko pomnik bitwy, pałac, stadnina czyli Walewice a za nimi most na Bzurze i tablica z napisem „Sobota”. A może w odwrotnej kolejności? Na ryneczku (nieremontowanym), w sklepie uzupełniamy płyny i… i tu wyszło małe nieporozumienie. Ja do Piątku zawsze jeździłem przez Bielawy, Piotrek opracował drogę przez tereny absolutnie mi obce. Trochę szkoda, że nie spojrzałem troszkę wcześniej na mapę, bo być może trasa byłby równie fajna jak ta Łowicz – Łęczyca. Ale z drugiej strony – jest okazja na powtórkę!

W Piątku byliśmy pięć po trzeciej, czyli dokładnie o pięć minut za późno by wójt odcisnął nam pamiątkową pieczęć „środka Polski” Na szczęście panie z urzędu zaopatrzyły nas w certyfikaty, mapki i smycze, dodatkowo obfotografowaliśmy się na rynku więc czas na drogę do Łodzi. Tym razem bez kluczenia postanowiliśmy jechać prosto do Białej. Po drodze jest stacja benzynowa i bar. Uważajcie! Mają nową kucharkę! Dostałem porcję pierogów z serem i śmietaną obficie posypaną solą. Sól a cukier, no prawie tak samo wyglądają tyle, że sól tańsza. Druga, wymieniona porcja była na szczęście nie pomylona. Jedziemy.

W Białej żegnamy Amadeusza (pojechał prosto na Zgierz), a my ponownie dopadamy „wałeczka” łódzkich wzniesień. Trasę kończymy w Arturówku, do którego jedziemy z dwóch stron. Byłem na szosówce i wolałem objechać las, ale cel mieliśmy ten sam – szlaneczka złocistego płynu na pożegnanie.

Fotki znajdziecie w naszych albumach na facebook’u i google+

Epilog

Napisałem o tym Zamościu i Szczecinie i dziś zrobiłem traskę solo: Sosnowiec, Szczecin, Zamość. O większych miejscowościach nie wspomnę.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...