15.08.2015

Dwie sekundy nieuwagi…

Chyba tegoroczne Bieszczady  nie są mi pisane. Przynajmniej tat twierdzi Kalinka a kobiety zawsze mają rację (no chyba, że nie). Start nie doszedł do skutku za sprawą awarii auta, a teraz wczorajsza wywrotka. Planowałem ruszyć dziś w nocy, zostawić auto w Sanoku i pobrykać sobie radośnie wśród Biesów i Czadów (podobno te pierwsze są od czynienia złego – drugie dobrego). Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak poobijany jak teraz. Dwa razy zebrałem po mordzie, ale to było spotkanie z materią organiczną w postaci pięści (raz dwadzieścia parę lat temu od policjanta i kiedyś od gościa, który chciał mnie wysadzić z roweru) lecz nigdy moja szczęka nie wylądowała na czymś sztywnym, nieruchomym jak kierownica. A to była tylko pięciokilometrowa przejażdżka.

I to nie na moim rowerze. Córki damka stoi sobie grzecznie i czeka na przewietrzenie się w drodze do Londynu. Używam jej sporadycznie po to by móc przejechać się w cywilnych ciuchach i butach. Drażnił mnie pęknięty drut od błotnika w tylnym kole, który popiskiwał trąc o koło. Nie wiem czy na niego spojrzałem. Nie wiem też dlaczego jechałem tak szybko, przecież do bramy było zaledwie dwadzieścia metrów. Swoje rowery hamuję zawsze przednimi hamulcami. Jestem dość ciężki, rowery długie, środek ciężkości daleko, skuteczność większa. I tak zżarła mnie rutyna. Dodatkowo w kieszeni szukałem pilota do bramy…

Nie wiem czy trafiłem na dziurę, kamień czy piasek. Przednie koło zablokowało i było za późno. Doznałem gwałtownego przyspieszenia  i rower wyrzucił mnie z siodełka w powietrze. Upadając nadziałem się górnymi zębami na kierownicę. Potem była jeszcze dolna szczęka i mostek. Usłyszałem szczęk łamanych zębów. Podobny do trzasku łamanych gałęzi lecz dobiegający nie do ucha lecz wewnątrz.

Kask uchronił mi głowę. Bolało jak cholera. Wszedłem z rowerem do mieszkania, wlazłem pod prysznic. Woda zabarwiła się na czerwono. Szybkie spojrzenie na rower – cały! Na pewno trzeba będzie wycentrować koło ale po za tym nie widzę nawet zadrapania. Jeszcze rano mogłem prowadzić, pracować lecz po dziesiątej bez przeciwbóla się nie obyło.

Nie chcę się faszerować świństwem, bez którego jest ból (co za idiotyczna reklama!). Mam problem by sięgnąć na klawiaturze do wykrzyknika, bolą mnie żebra, mam zakwasy w mięśniach rąk i dyskomfort z uwagi na ukruszone jedynki i wargę jak Bubba z Foresta Gampa, ale tak w ogóle jest dobrze. Trzeba być optymistą i szklanka musi być do połowy pełna a nie pusta. Jedynie co stanowi problem to to, ze nie mogę wsiąść na rower. No bo prawa ręka nie może przyhamować tylnym hamulcem. Jedynie lewa przednim.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...