04.07.2016

W poszukiwaniu kwiatu paproci

Po tym co o nocnym rajdzie napisali: Marcin i Sławomir mógłbym spokojnie odejść od klawiatury. Zarówno jeden jak i drugi trafili w samo sedno. Pozostało mi napisać jedynie o drodze do i z Janówki. No może troszeczkę więcej bo był to tego dnia kolejny rowerowy wyjazd. Po południowym objeździe „skrzyżowania autostrad”, wieczorem wsiadłem na „Romka Zielonkę” (dla  niewtajemniczonych – wściekle zielony Romet Rambler) i co koń wyskoczy… zaraz, zaraz, to nie ta bajka, co noga poda pojechałem do leśniczówki Janówka, a konkretnie do położonej na skraju lasu łąki z wiatą i miejscem na ognisko. Onegdaj bardzo modna „pomroczność jasna” ogarnęła i mnie, i gdyby nie spotkanie z dwoma eReS – ami (Rowerowe Soboty): Filipem i Arturem mało co nie pojechałbym dokoła gałkowskiego lasu. Dopiero oni uświadomili mi, że właśnie minąłem asfalt prowadzący na skraj lasu i dalej przez wieś na miejsce imprezy.

20160702_201728Powoli na łąkę docierali uczestnicy rajdu z różnych stron Powiatu Brzezińskiego i nie tylko. Każdy zaopatrzony był w różne oświetlenie roweru, lecz przebiła wszystkich Zuza, która twierdziła, że przebrała się za wianek na wodzie ale jak dla mnie była to po odpowiednim przycięciu knota najprawdziwsza „czołówka”.

20160702_201140Pięćdziesiąt osób w siedmiu grupach ruszyło rowerami w las, w poszukiwaniu sześciu zaznaczonych na mapie punktów. Po pierwszym, który znaleźliśmy bez najmniejszego problemu, na drugim zaatakował nas duch generała Litzmana (Dominik – brawo!). Gdy udało nam się poprawnie odpowiedzieć na zadane przez ducha pytanie rozpoczęliśmy poszukiwania kolejnego punktu (i nie był to punkt „G”), który sprawił nam sporo problemu. No bo skąd mogliśmy wiedzieć, że oznakowany był na mapie z dokładnością… pół kilometra? A może to psikus Litzmana? A może Indianina, który z kołczanem i świetlistymi strzałami czekał na nas przy „czwórce”?

Od Zbyszka, wybacz wielki Manitou, od Indianina z kołczanem i świetlistymi strzałami chcieliśmy pojechać do „piątki” ale parę metrów leśnej drogi zweryfikowało nasze zapędy do jazdy najkrótszą drogą. Najszybsza droga do „piątki” prowadziła przez pola i szosę oraz przy okazji przez „szóstkę”!

20160702_220916Docieramy do „piątki”. Nie wiem dlaczego wszyscy twierdzili, że przy kamerze stoi baba z brodą. A może to po prostu był chłop w spódnicy, który na tą sobotnią noc miał lekkie zaburzenie osobowości! Prawda Krzysztof? A tak a propos punktu piątego. Parę dni wcześniej umieściłem zdjęcie świetlika, które podpisałem „Przygotowania do sobotniego rajdu” Czesław skomentował: właśnie to jedna z atrakcji, która nas czeka. Istotnie. Gdy wyłączyliśmy wszystkie światełka las zapełniły początkowo ledwo widoczne, a gdy oczy przyzwyczaiły się do zmroku coraz wyraźniejsze błyski.

Gdy wróciliśmy pod wiatę a „mięsożercy” (czyli 98%) rowerzystów rozpoczęło proces pieczenia kiełbasek zrobiło się zimno a z nieba spadły początkowo nieśmiałe, później coraz bardziej natrętne krople deszczu. Ulewie towarzyszył koncert uderzających piorunów. Romka, biedactwo stojące samotnie przy słupku, raz za razem podświetlały błyskawice. Jego potężne przednie światło zamocowane specjalnie na dzisiejszą noc z niemym wyrzutem zerkało na mnie „Za co?”

Nie mogłem patrzyć na jego mękę i jako jeden z pierwszych, jeszcze w deszczu ruszyłem w początkowo zimną noc. Do odważnych świat należy? Być może. Po kilometrze jazdy przestało padać. Niebo dalej rozświetlały pioruny a my podążaliśmy w kierunku oddalonej o dwadzieścia parę kilometrów łuny nad Łodzią. Słup jasnego światła rozświetlał nam drogę i biada tym kierowcom, którzy nie zmieniali świateł, na mijania! Po lekkim uniesieniu światła kierowcy kapitulowali. Wydawało mi się, że Romek pode mną momentami śmieje się szyderczo, a może to tylko szum gum? Dwadzieścia minut po północy dotarłem do domu. Gdy zaparkowaliśmy, tradycyjnie – w sypialni parapety i rynna poinformowały nas, że rozpoczęła się następna ulewa.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...