23.03.2013

Rajd, którego nie było…

Dziś miałem poprowadzić rajd, czy też wycieczkę (jak zwał, tak zwał) „Zielonej Łodzi” pod nazwą: Parki i ogrody doliny Łódki. Nie wiedzieć  czemu,  na zbiórkę pod łódzką ASP nie przyjechał nikt (Łukasza z „ZŁ” nie liczę, bo to organizator). A słońce tak pięknie świeciło i wiosenny śnieg skrzył się w jego promieniach. Może to przez temperaturę? Rano termometr pokazał minus czternaście stopni ale przy odpowiednim ubraniu (dziś dodatkowa, czwarta warstwa) udało mi się uzyskać „komfort termiczny”.

Trasę postanowiłem objechać jeszcze raz rano, bowiem nie byłem do końca pewny, czy wszystkie odcinki będą przejezdne. Były. Fotki, które są w albumie na facebook-u zrobiłem w takiej właśnie kolejności czyli jadąc „w górę” rzeczki. Miałem sporo czasu więc dojechałem troszkę dalej niż planowaliśmy. Tak więc napiszę Wam o czym dziś nie opowiedziałem:

Nie opowiedziałem o źródełku, które pokazał mi kiedyś kolega  gdzieś w 1976, może 1977 roku (pewnie poszliśmy tam po szkole na pierwsze fajki) pod nasypem kolejowym w dolince, którą płynęła kiedyś rzeczka dająca nazwę naszemu miastu, o górce (a właściwie dolince) między blokami na Zmiennej – tam się urodziłem, a rowem gdzie zimą zjeżdżaliśmy na sankach (obecnie, pewnie dla bezpieczeństwa obsadzono całą dolinkę drzewami).

Nie opowiedziałem o garncarzu, który na Wojska Polskiego (chyba wtedy jeszcze ulica była brukowana) miał swoje koło do toczenia doniczek i dzbanków, o piecu do wypalania gliny  oraz o budowie szkoły plastycznej, która to spowodowała wyburzenie gospodarstw stojących po południowej stronie ulicy (garncarz przeniósł się do Moskula).

Nie opowiedziałem też o Łódzkim Przedsiębiorstwie Ogrodniczym, gdzie pracował jeden, jedyny człowiek, który potrafił nas praktycznie nauczyć zawodu. Tu w szklarni królowała cytryna zajmująca kawał obiektu tylko po to, by pracownicy mogli zebrać z niej (jeżeli ktoś wcześniej nie ukradł) parę kilo cytryn. Człowiek ten odwracał się tyłem do nas, wyciągał rękę ze słowami: młodzi, nie interesuje mnie od kogo dostanę papierosa. Gdy fajka już znajdowała się w jego dłoni, odwracał się i zaczynał nam opowiadać  „dlaczego rośliny sadzi się korzeniami do dołu”. Gdy ŁPO padło (być może za sprawą cytryny) były tu komisy samochodowe, parking, aż wreszcie postanowiono w tym miejscu urządzić Park Ocalałych upamiętniający Żydów z łódzkiego getta. (O parku miała opowiadać Justyna Tomaszewska)

Nie opowiedziałem dlaczego rodzina Anstadt’ów postanowiła staw, z którego pozyskiwała zimą lód do chłodzenia piwa obudować parkiem o welodromie gdzie za parę groszy można było pojeździć własnym rowerem i o sporze o wodę z ich sąsiadem – Biedermann’em.

W końcu nie opowiedziałem o parku stworzonym parę lat po wojnie na terenie dzielącym stare miasto od nowego i o pomniku dekalogu, obok którego przejeżdżałem wielokrotnie, i o którym dowiedziałem się dopiero w synagodze w Szydłowie. No cóż: cudze chwalicie i tak dalej…

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...