26.04.2014

Odpoczywanie od odpoczywania…

Przedświąteczne tygodnie minęły mi na intensywnym „wyginam śmiało ciało”. Kalinka pracowała równie intensywnie (handel), tak więc już jakieś trzy tygodnie temu postanowiliśmy, że zaraz po dwudniowym leniuchowaniu ruszamy naładować akumulatory. Po raz kolejny wybraliśmy ukochane przez nas Lubiatowo. Początkowo myśleliśmy o zabraniu Marianki lecz najbliższe „gościnne” dializy są w Wejherowie a tamtejsza stacja dializ nie dowozi pacjentów z takich odległości. Jedziemy więc we dwójkę. Samochód stoi spakowany (rowerki) pod domem i jutro, skoro świt kierujemy się na północ.

 Wtorek

Ostatecznie świt, świtem nie był. Zmieniliśmy plany. Ruszamy (planowo) o 7.00 czyli… przed ósmą. Znów zapomniałem wyłączyć lodówki w samochodzie i kolega odpala nas „na kablach”. Po raz pierwszy prawie całą trasę nad morze pokonujemy autostradą. Fajnie jest mieszkać w Łodzi. W przedświąteczną sobotę przejechałem się autem S8/S14 od Rzgowa do Portu Łódź. Rewelacja. To taki południowo – zachodni ring wokół miasta. Ciekawe, jak będzie dalej. Znam osobę mieszkającą na północnym zachodzie, która została radną by zapobiec budowaniu trasy pod jej domem. Dziwne bo trasa była zaplanowana zanim ona jeszcze myślała o budowie domu i nie na darmo między domami było szerokie niewykorzystane pole. Trzeba było się zastanowić a nie kupować działkę…bo za grosze.

No dobra, bo odbiegłem od tematu. Tak więc tym razem nie przez Zgierz lecz przez Stryków ruszamy na północ! Jedynym mankamentem jest niedokończony fragment Kowal – Włocławek. To nas spowalnia. Ale najważniejsze to to, że bez łamania przepisów, wypoczęty po czterech i pół godzinie jazdy jestem (z Kalinką oczywiście) w Lubiatowie.

We wsi z wielu płotów witają nas banery w stylu „Nie elektrowni atomowej”, Nie wypowiadam się. Nie znam się. Swoją drogą dlaczego nie w Żarnowcu? Przecież tam kiedyś mieli wybudować „atomówkę” i chyba nawet w tym celu zbudowano tam całe okablowanie. Tu jest dziewiczy pod względem infrastruktury teren. W szpilkach na plażę się nie dojdzie, lansować się w lesie… chyba bez sensu. Dlatego tu przyjeżdżamy. Właśnie las! Idziemy na pierwszy spacer nad morze!

Pamiętam, gdy byłem tu pierwszy raz gmina Choczewo wyznaczyła tu cztery szlaki rowerowe. Ścieżki były utwardzone, gdzieniegdzie pojawiały się piaszczyste łachy, ale było to do ominięcia. Później przyszła moda na konie. Szlakami rowerowymi poprowadzono szlaki konne a koń, istota o wiele cięższa od człowieka nie jedzie na kołach lecz posiada kopyta (zazwyczaj cztery). Kopyta zryły szlaki rowerowe i  nawet na ponad dwucalowych oponkach przejechać było ciężko (oczywiście można po runie, poza ścieżkami) a czasami wręcz niemożliwie. Teraz mamy modę na kijki! Na tych samych ścieżkach pojawiły się kolejne znaczki, tym razem łącznie z tablicami: jak odpychać się prawidłowo od podłoża by efektywnie chodzić. Na szczęście morze się nie zmienia. A może mi się tylko wydaje?

Poobiednia wisienka na torcie: szybki przejazd drogą pożarową nr 6 z Lubiatowa do Osetnika (Stilo) i powrót przez Ciekocino, Choczewo do Lubiatowa. A propos drogi pożarowej: w lasach sucho jak jasna cholera. Oby nie musiała być wykorzystana. Tego wszystkim strażakom życzę!

Środa

Nie potrafię długo spać. O 7.00 już jestem gotowy do jazdy. Powietrze jest rześkie i pierwsze pięć kilometrów noga jeszcze nie rozgrzana „podawać” nie chce. W Osiekach skręcam do Lublewa. Po drodze mijam „szlak zwiniętych torów”, pozostałości kolei, która kiedyś kursowała między kaszubskimi miejscowościami prawdopodobnie z Lęborka. Za Lublewem, jadąc w stronę Żarnowca zatrzymuję się na chwilkę przy pracującej pełną parą wieży wiertniczej. Pytam ochroniarzy czego poszukują – oni nie wiedzą. No tak, a na mojej brodzie nie ma ani jednego siwego włosa! „Czekaj pan, zaraz coś znajdę” Dostaję od jednego z nich prospekt dotyczący pozyskiwania gazu łupkowego. Więc to między innymi tu? Z prospektu wynika, że jak się już dowiercą, to zabierają swoje zabawki, a na ich miejscu zostaje kilka „obiektów” wielkości amerykańskiego pick-up’a. Pożyjemy – zobaczymy.

Przed Wierzchucinem na chwilkę zatrzymuję się na starym cmentarzu. Jak większość z nich strasznie zaniedbany bo… niemiecki. To, że na nagrobkach nazwiska są obcobrzmiące, pisane „gotykiem” to nie znaczy, że leżą tu Niemcy. Pewnie większość z nich to Kaszubi zamieszkujący te ziemie od dawna. Obok cmentarza pomnik. „Poległym bohaterom obu wojen” Po tablicy z nazwiskami i datami z okresu pierwszej wojny ktoś przeciągnął serią z karabinu. To takie opatrzne pojmowanie historii.

Z Wierzchucina skręcam na południe, w kierunku Gniewina. Robi się ciepło i „długi rękawek” ląduje w torbie. Mijam dawne dworki i pałace zbliżając się do okalających górny zbiornik żarnowieckiej elektrowni wiatraków. Ale to nie temat na dziś. Dziś skręcam na zachód i przez pagórkowaty teren wracam do Choczewa. Przyjemność przyjemnością ale muszę odwiedzić pocztę. Kolejny „Nordkapp…” zmienił właściciela. Gdybym wiedział wcześniej, że ta górska z nazwy miejscowość to przedmieścia Gdyni – pojechałbym rowerem!

W południe ruszamy z Kalinką na wycieczkę pieszą. Dziś za cel obraliśmy sobie Wydmę Lubiatowską. Kilkanaście lat temu teren ten był zamknięty. Jednostkę wojskową zlikwidowano (według miejscowych) jedenaście lat temu. Być może nie będę się sprzeczał choć wydaje mi się, że nieco wcześniej. Teraz na jej terenie powstają budynki fundacji Anny Dymnej, a w jednym z wyższych punktów nad brzegiem wybudowano kilka lat temu wieżę obserwacyjną. Oczywiście na furtce jest napis wstęp wzbroniony, lecz dlaczego by nie spróbować? Po kilku minutach spiralnej wspinaczki na mniej więcej jedenaste piętro jesteśmy witani przez przemiłego pana obserwującego czy gdzieś nad lasami nie unosi sie dym. W oddali, na zachodzie widać wzniesienie latarni morskiej Stilo, na południu wiatraki z okolic Gniewina i (drugie stadko) Bolszewa? Na wschodzie za instalacją wojskową wzrok sięga do Białogóry i dalej, być może aż do Dębek. Co mamy na północy? Dwa czy trzy statki dzielnie płyną w kierunku Trójmiasta. Dziękujemy!

Gdzieniegdzie z pod piachu wystają pozostałości wojskowego ogrodzenia. Schodzimy nad morski brzeg i dobrą godzine maszerujemy plażą w kierunku znanych nam przejść. Północno – wschodni wiatr nie jest za ciepły. Na plecach czuję jego chłodnawy jęzor. Wreszcie jest! Zejście nr 38, zagłębiamy się w las. Na ławeczce można założyć buty. Przez las do Lubiatowa jest około dwóch, może dwóch i pół kilometra. I właśnie tu, gdzieś na jego skraju od strony wsi ma być wybudowana „atomówka”. Jeśli chodzi o zdania miejscowych – są one podzielone. Jednak tych, którzy są zdecydowanie na „nie” bardziej widać. Ich płoty „zdobią” żółte banery. Nawet jeśli są zamalowane czarnym spray’em.

Czwartek

– A może pojedziemy nad Jezioro Żarnowskie autem, a później pojeździmy rowerkami? – zapytała Kalinka o poranku. Dlaczego nie. Około dziewiątej ruszmy moją środową trasą. We wsi Nadole schodzimy do przystani tuż przy skansenie. Stąd chyba najlepiej widać jezioro i budynki, które ulokowano na miejscu projektowanej elektrowni. Jedziemy na „Kaszubskie Oko” – wieżę widokową ulokowaną tuż przy koronie górnego zbiornika szczytowo – pompowej elektrowni Żarnowiec. Niestety, otwarta dopiero od 11.00. Czekamy? Przecież w tym czasie dojedziemy na Hel!

W okolicach Żarnowca i po samym półwyspie jeździłem rowerkiem chyba w 2008. Zlot przodowników odbywał się w dwóch bazach: z Wieżycy po trzech dniach przenieśliśmy się do Władysławowa. Co nowego? W większości miejscowości trwa wielkie budowanie i sprzątanie czyli, przygotowania do majowego weekend’u. Stare, pamiętające czasy moich włosów na głowie budynki zastępują nowe apartamentowce mniej lub bardziej udane a w centrum Władysławowa lśni blichtrem i tandetą hotel Pekin pasujący tu jak gwóźdź w d… . I tylko Jurata pozostaje niezmienna. Troszeczkę snobistyczna, troszeczkę elitarna. Trzymająca dobry styl. Włóczymy się po helskim cyplu, po uliczkach powoli zapełniających się ogródkami i kramami. Górale pewnie nie byliby zadowoleni, że tu jest „początek Polski”. Idąc tym tokiem rozumowania oni są na końcu, no chyba, że to oni u siebie postawią obelisk z podobnym napisem.

W Muzeum Obrony Wybrzeża mam nadzieję spotkać Artura Labbudę. To fajny gość. Dwa lata temu poznaliśmy się w Milejewku na spotkaniach podróżników. Niestety mało sympatyczny człowiek sprzedający bilety nie okazał się pomocny. Powinien pracować raczej w innym miejscu bo tu zniechęca zwiedzających. Po zwiedzeniu ekspozycji (bardzo ciekawej, polecam wszystkim) okazało się, że Artur był przez moment.  Wystarczyło słowo, że ktoś o niego pytał.

Do domku wróciliśmy przed 16.00. Obiadek, chwilka odpoczynku i … rezygnujemy z dzisiejszych rowerków. Za pomocą nóg idziemy na zachód słońca! Z zachodami jest jak z grą w ruletkę. Albo będzie czarne, albo czerwone. Zachód miał być o 20.09. Do 20.04 było jeszcze czerwono. I skąd nagle wyskoczyła ta chmura?

 Piątek

Myślałem, że dziś napiszę wam o rodach, które były właścicielami Choczewa, że przejadę się trasą na Hel, że będzie to kolejny dzień przejechany po trasach, po których już od dziesięciu lat jeździłem. Tak się nie stało. Poznałem kilka nowych miejsc. Rano wyjechałem (po raz trzeci) drogą w kierunku Pucka. Po raz trzeci zastanawiałem się, cóż to za dziwna brama pomiędzy starym a nowym cmentarzem w Wierzchucinie. We wsi zatrzymałem się koło pań tak na oko około siedemdziesięcioparo – letnich. Ponoć brama (ja oceniałem ją na na wybudowaną w latach trzydziestych). Była dziełem Niemców z okresu II Wojny Światowej. Dokąd prowadziła? Podobno kryła „coś” wojskowego. W Krokowej zatrzymałem się na chwilkę (espresso) w zamku i zastanawiałem się nad wyborem dalszej trasy. W kierunku Karwieńskich Błot znałem, Pucka – też. Wejcherowo?

To był dobry wybór. Trafiłem na wspaniałą, krętą, pagórkowatą drogę przez lasy prowadzącą między dwoma pasmami wzniesień. Miejsce średniowiecznej bitwy, obszar Natura 2000, połyskujące między drzewami jezioro… . Skręcam i po kilku kilometrach jazdy w dole widzę „las” masztów energetycznych Żarnowca. Dwie godziny wcześniej byłem na końcu, teraz jestem na początku jeziora, tuż obok potężnych rur, z których woda spada na turbiny elektrowni. Podjazd. Według komputera fragment trasy to 9,7%. Wspinam się do „Kaszubskiego Oka”. Jeszcze tylko Gniewino, w którym policjanci starannie ukryci za płotem „suszyli” mnie, albo Berlingo jadące 100 metrów za mną. Ja miałem 49 km/h. W normie jak na teren zabudowany. Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów i… jem z Kalinką drugie śniadanie.

A po południu? Rowerowy spacerek z Kalinką po lasach w okolicach Lubiatowa.

Sobota

Dziś wracamy. Tak więc tradycyjnie już pożegnamy się z morzem. Być może przejedziemy na krótki spacer rowerkami, spakujemy auto i … wrócimy we wrześniu, na parę dni naładować ponownie akumulatory na jesień…

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...