14.04.2015

Wiślany Szlak Rowerowy

Kilka lat temu miałem okazję uczestniczyć w szkoleniu na temat budowy, znakowania i utrzymania szlaków drogowych. Myślałem, że biorąc przykład ze szlaku po niemieckiej stronie Odry, osoby tworzące szlak nad Wisłą, uczynią to w sposób profesjonalny a nie tak jak to ma miejsce po polskiej stronie (90% osób jedzie wzdłuż Odry szlakiem niemieckim, korzystając często z noclegów w Polsce). Tak się jednak nie stało, o czym mogliśmy się przekonać w ubiegłym tygodniu.

W pięcioosobowym składzie: Andrzej, Piotrek,Rafał, Radek i ja postanowiliśmy korzystając z wiślanego szlaku dotrzeć do Gdańska. Do naszej trasy dodaliśmy Bzurę, mającą swe źródła w Łodzi a kończy swój żywot w Wiśle na wysokości Wyszogrodu. Tu nie zależało nam na podróżowaniu dokładnie wzdłuż rzeki, lecz na w miarę szybkie przemieszczenie się zaliczając po drodze miasta, przez które przepływa: Zgierz, Ozorków, Łęczycę, Łowicz i Sochaczew.

We wtorek, tuż po świętach lekko nie było. Gdy przed Ozorkowem czekaliśmy na Radka (miał defekt przyczepki) pancerze linek pokryły się szronem a temperatura oscylowała w okolicach zera. W Łęczycy skręciliśmy na wschód i przez Piątek, Sobotę dojechaliśmy do dawnej „dwójki” (92). Zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę przy pierwszym na świecie, spawanym moście i popedałowaliśmy do Łowicza. Przed nami pozostał tylko Sochaczew, przed którym postanowiliśmy skręcić w „50” na wyszogrodzki most.

Niestety tuż za rondem okazało się, że drogowcy wkopali znak zakazujący ruchu rowerów, lecz zapomnieli wykopać czegoś, co choć trochę przypomni rowerową drogę. Trochę na „nielegalu”, trochę bocznymi drogami dotarliśmy wreszcie do czegoś co przypominało kolorem „ścieżkę dla rowerów”. Jej młodość dawno minęła a bruzdy wzdłuż, w poprzek, na zjazdach, wjazdach słowem: wszędzie przypominała zoraną zmarszczkami twarz starego człowieka. Do Wyszogrodu dotarliśmy około dziewiętnastej.

O kwaterze nie będę pisał, bo nie ma o czym. To był chyba wczesny Gierek. Rano, jak najszybciej się dało opuszczamy miasto. Jedziemy w stronę Płocka. Przez Bodzanów. Jak na razie szlaku nie ma. Przecinamy ponownie główny szlak i przez podmiejskie wsie docieramy do ulicy prowadzącej pod nowym mostem. Jakiś miejscowy szlak karze nam skręcić na nadwiślańską skarpę tam, mijając prawosławny cmentarz wjeżdżamy na płocką starówkę.

Po dwugodzinnej przerwie ruszamy dalej. Dość dobra droga „wypuszcza” nas z Płocka. Kierujemy się do Włocławka jadąc przez lasy parku krajobrazowego, ujście Skrwy aż do granicy województw: mazowieckiego i kujawsko – pomorskiego. Tu, o dziwo pojawia się pierwszy znaczek szlaku.

DSC03133 (1024x768)Początkowo wszystko gra. Znaki pojawiają się co jakiś czas i bocznymi szosami docieramy do Dobrzynia nad Wisłą. I tu zaczęły się schody bowiem jakiś romantyk miejscowych ścieżek terenowych skierował znaki szlaku, w chaszcze i kamienisto – błotniste polne drogi. I tak zamiast jechać, przedzieramy się. Po kilku kilometrach wraca asfalt. Nie na długo. Następny odcinek jakieś drogi, która użytkowana była ostatnio… pół wieku temu, a z niej zejście na kładkę i podejście betonowymi płytami. Dalej pojawia się nawet pontonowy most i gruzowisko na drodze oraz następne podejście. I to wszystko okraszone znaczkami WTR-u.

DSC03137 (1024x768)Gratulacje dla pomysłodawców! Ciekawe co powie ktoś, kto ma przejechane już 500, 600 kilometrów i chce jak najszybciej dojechać na nocleg. My nocleg mieliśmy akurat w Toruniu i do niego we trzech pojechaliśmy z Włocławka pociągiem. Andrzej i Radek darli na kołach do samego końca i cześć im za to! I chwała?

Po noclegu w schronisku młodzieżowym (bardzo dobre warunki) ruszmy za radą portiera do Chełmna bezpośrednio Szosą Chełmińską. Pies trącał Szlak Wiślany i odznakę. Tu po paru kilometrach czeka nas miła niespodzianka: po lewej stronie mamy „zwinięty tor” a na nim piękną wstążkę asfaltu. Co parę kilometrów pojawiają się „odpoczniki”: ławeczki, stoły pod wiatami, kosze na śmieci i mapy. Mapy szlaku. Proste jak konstrukcja cepa. Rozrysowana trasa, miejscowości i zaznaczone miejsca, do których ewentualnie turysta ma ochotę dojechać. Masz ochotę na zamek? Zjeżdżasz, na kapliczkę? To samo. Główna droga jest kręgosłupem. Wszystko co obok niej jest dodatkiem do szkieletu. I tak powinien wyglądać prawdziwy szlak. I tak jest aż do Unisławia. Dalej, szosą jedziemy do Chełmna. Tu dajemy sobie blisko dwie godziny wolnego.

Ponownie na szlak trafiamy zaraz po skręcie nad Wisłę tuż obok mostu prowadzącego do Świecia. Przez trzydzieści kilometrów jedziemy nim aż do rogatek Grudziądza. Śpimy w wieżowcu bursy. Tu śpią też nasze rowery. Ale jeszcze przed snem idziemy pieszo na spacer do centrum. Na rynku starego miasta gdyby ktoś po 17 – tej trzasnął drzwiami auta – od pustych ścian odbiłoby się echo. Galerie wyssały cały ruch ze starówki. Pozostała otwarta jedna restauracja (dobra) i pizzeria. Wsiadamy w taksówkę. Za parokilometrowy kurs licznik pokazuje 6,50. Ktoś z nas pyta – euro? Złotówek. Zaokrąglamy do dziesięciu.

Ostatni etap. Przedostajemy się przez Wisłę na drugi brzeg. Droga prowadzi do Nowego. W Nowem jesteśmy akurat o czasie, w którym ludzie jedzą śniadanie. Postanawiamy dalej jechać starą „jedynką”. Szosa po wybudowaniu autostrady opustoszała podobnie jak „dwójka”. Gdzieś w bok, w pola, w gruntowe drogi odbija szlak. Następny przystanek – Gniew z jego pięknym zamkiem. W dole wije się Wisła.

W Tczewie skręcamy do centrum. Tam trochę dłużej zabawiamy w restauracji Mocca na rynku. Jest warto. Szczególnie szarlotka jest cudowna. Pierogi też mają swój urok a chłopaki zachwycają się zupą rybną. Czas na dalszą jazdę. Z miasta wyjeżdżamy drogą, którą kiedyś jechałem na imprezie „Żuławy wokoło”, tylko po wielu kilometrach zamiast jak ja, skręcić w prawo – pojechaliśmy w lewo i przez Grabiny – Zameczek, wzdłuż Motławy dotarliśmy do Gdańska.

DSC03189 (1024x768)Tu czekała nas jeszcze 20 – kilometrowa przeprawa na jego drugi koniec. Do Oliwy. Tam mieliśmy naszą ostatnią kwaterę. Andrzej z Rafałem w sobotę wracali do Łodzi, natomiast my mogliśmy pozwolić sobie na sobotnio – niedzielne zwiedzanie starówki i plaży.

 

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...