15.06.2015

Moje Sominy

Niedawno zakończony zlot w Sominach przez tydzień prowadził turystów kolarzy po mało uczęszczanych drogach południowych Kaszub. Ponieważ ja (nie licząc pustyni), nie cierpię poruszania się po piaszczystych ścieżkach jak ognia unikałem zlotowych tras realizując moje ulubione „polowanie” na zamki. Do Somin dotarliśmy z Jowitą i Michałem dopiero w niedzielne popołudnie więc ominęło nas uroczyste otwarcie imprezy na bytowskim zamku. Ale do Bytowa i tak musieliśmy jeszcze w niedzielę dojechać, lecz niestety w smutnym celu.

W tamtejszym szpitalu znalazł się bowiem nasz wspólny kolega, Rysiek, któremu nieco zaszkodził liczący ponad trzysta kilometrów przejazd z sakwami z Łodzi „na raz”. Z niedzielnej trasy do szpitala zabrało go pogotowie (do domu wrócił po dwóch dniach szpitalnego pobytu – samochodem).

*

W poniedziałkowy poranek postanowiłem odwiedzić Człuchów. Nawet nie pamiętam ile razy przejeżdżałem przez to miasto jadąc nad brzeg Bałtyku, lecz nigdy nie byłem tam na rowerze. Na mojej bardzo starej już mapie z zaznaczonymi zamkami, przeczytałem informację o ruinach zamku. Ruszyłem rano do szosy łączącej Kościerzynę z Chojnicami i w Brusach skręciłem na drogę w kierunku Borów Tucholskich. Tuż za Brusami we wsi o nazwie Brusy Jaglie całkiem niechcący natrafiłem na Chatę Kaszubską oraz skansen, którym opiekuje się żona nieżyjącego już, kaszubskiego twórcy Józefa Chełmowskiego.

DSC03442 (1024x768)W ogrodzie, tuż za domem znajduje się pokaźna kolekcja uli, a w warsztacie – pracowni wiele własnej konstrukcji maszyn zatrzymało się jakby przed chwilą.

Wzdłuż szosy praktycznie przez cały czas towarzyszy mi droga rowerowa. Czasami jest po lewej stronie szosy i można by było przyspieszyć lecz tamtejsze władze dbając zapobiegliwie o moje zdrowie na szosie ustawili znaki zakazujące ruchu rowerów. No cóż, nie miałem wyjścia. Jechałem, często szutrową „rowerówką” prowadzącą tuż przy szosie. Słońce zgasło gdy byłem w gęstych borach. Drzewa zasłaniały mi niebo i dopiero gdy dojechałem do miejscowości o dość ciekawej nazwie – Swornegacie, zobaczyłem sięgające horyzontu ciemne chmury. Zaczęło padać a temperatura gwałtownie spadła.

Tuż za szosą z Bytowa do Chojnic na stacji benzynowej kupiłem dość dobrą mapę Kaszub (zlotowa miała ograniczony zasięg). Pracownicy stacji poradzili mi, że lepiej nadłożyć pięć kilometrów, niż jechać drogą, którą sobie uprzednio upatrzyłem. Wiał silny, oczywiście jak to u kolarzy najczęściej bywa, przeciwny wiatr a nogi  z zimna powoli zaczynały przypominać beton a nie urządzenia do radosnego przebierania na  pedałach. Zjadłbym coś gorącego bowiem kolejny Mars stanie mi w gardle. Jest! W Przechlewie, przy wylocie trafiam na fajną restaurację. Mają spaghetti, podadzą mi je bez łososia. Dawno nie jadłem tak idealnie ugotowanej pasty! Do tego suszone pomidory, bazylia i oliwa. Mniam. Do Człuchowa pozostało mi osiemnaście kilometrów.

Od wydania mojej mapy upłynęło kilka olimpiad i informacje troszkę się zdezaktualizowały. To już nie jest ruina tylko „trwała ruina” zawierająca w sobie muzeum i udostępnioną do zwiedzania wieżę. Niestety jest jak na początku wspomniałem poniedziałek – dzień, w którym większość muzeów jest zamknięta.

DSC03453 (768x1024) Z Człuchowa do Chojnic obok dość ruchliwej drogi numer 22 początkowo prowadzi kostkowo – brukowa droga rowerowa. O jej jakości wypowiadał się nie będę. Jest jaka jest i na moje szczęście kończy się w pierwszej większej miejscowości za Człuchowem. Pomykam sobie przyzwoitym asfaltem po hopkach między miastami.

Chojnice od paru już lat mają obwodnicę więc na światłach skręcam na starą szosę, której już nikt nie remontuje. Kiedyś jechały tędy tysiące aut, setki tirów i jezdnia pozostała w opłakanym stanie. Nie rekompensuje tego kolejna „rowerówka” na terenie miasta. Szukam drogi prowadzącej do Kościerzyny. W końcu jest a wzdłuż niej kolejny „DR” aż do wspomnianych wcześniej Brus, Brusów? Tuż przed jednym z lasów dostrzegam figurki kolarzy. Pozycja aerodynamiczna, spięte pośladki, gonię. Nasi. I to nie tylko nasi zlotowcy, tylko nasi, nasi – Łodzianie: Wiesiek, Mirek, Janusz, Janek i Rysiek. Jedziemy razem. W Brusach zatrzymujemy się na chwilę przy neoromańskim kościele, największym w regionie. Do Somin pozostało nam około ośmiu, może dziesięciu kilometrów.

**

Wtorek. Na szczęście nie pada ale jest cholernie zimno. Spałem we wszystkim co miałem i w śpiworze, który ma tzw. komfort termiczny od -1 do 4’C. Było mi ciepło, tylko dlaczego nie wygarnąłem wszystkich szyszek spod namiotu? Prysznic! Tylko gorący prysznic postawi mnie na nogi, no i kawa. Kafeterka już radośnie bulgocze przygotowując porcję „dobudzacza”. Gdzie pojadę dziś? Piachy mnie nie interesują, więc wiem – pojadę do Bytowa.

Gdy jechałem do Ryśka do szpitala te górki z pozycji samochodowego fotela wydawały się mniejsze. Okolica nie jest tak lesista jak wczoraj i pagórki porośnięte łąkami przypominają pikowaną, grubą kołdrę. Muzeum na zamku jest dziś czynne (wtorek) a panie chętnie pilnują Speśka zaparkowanego na klatce schodowej zamku. Muzeum ciekawe. Sale etnograficzne, kolekcja rogowych tabakierek, komnaty, w których przyjmował zakonny prokurator, krużganki, wieże, tajemne przejścia i… zamkowe, średniowieczne wc.

DSC03469 (1024x768)Kalinko, musimy tu kiedyś przyjechać razem, prawda? Wczesnym popołudniem jestem z powrotem na bazie.

***

Środa. Jedziesz z nami do Kościerzyny? Nie wiem. Długo się waham. „Człowieki” już pojechały. Asfaltem? No dobrze jadę. Łodzian dogoniłem po trzydziestu paru kilometrach. Dokładnie przy tablicy z nazwą miasta. Robię kilka fotek łódzkiej grupie. Następne miasto uparcie forsuje kostkę brukową do produkcji rowerowych dróg. Jedziemy do muzeum kolejnictwa. Kilka lat temu byłem w nim z moim „miotem”. Na zlocie w Wieżycy byliśmy tuż po przodownickim egzaminie (a może tuż przed?) i z tej okazji z Danielem i Januszem (był z nami Arnold?) przyjechaliśmy do Kościerzyny. Jest tu naprawdę wiele fajnych lokomotyw i nie tylko. Przeważają parowozy: przedwojenne, powojenne. Spalinowe lokomotywy drzemią na bocznicach. Niektóre z nich to prawdziwe unikaty. Ale to nie wszystko. Jest wiele wagonów, pociąg techniczny z żurawiem, a nawet zabytkowy żółto – niebieski szynobus. W budynku dawnego zaplecza technicznego w jednej z sal po naciśnięciu guzika budzi się na peronie pociąg i mknie po makiecie dworca, mija perony, skręca do lasu po to, by wyjechać z tunelu po drugiej stronie i stanąć ponownie na stacji.

DSC03481 (768x1024)Jedziemy na starówkę. Czas na zwiedzanie miasta. Jakoś kościoły mnie nie ciągną. Może czas coś zjeść? Nie pamiętam jak nazywała się ta knajpka, w której ogródku usiadłem. Na pewno w nazwie był róż (po włosku). Nie wiem dlaczego zamówiłem pizzę. To nie była sieciówka, gdzie ciasto dostarczają w zamrożonej postaci. Tu brzegi Margherity były wysokie jak szczyty Alp. Tak pracują świeże drożdże. Do tego wyrób sero – podobny i mamy problem. Po wyjeździe z miasta zaczynam szukać w rowach kawałka gazety, czy jakiegokolwiek papieru. Ledwo docieram do stacji benzynowej. Proszę o „rzut oka” na mojego Speśka i szybko witam się z białym bratem. Uf, co za ulga!

Pizzę czuję jeszcze wieczorem i w nocy i w czwartek rano. I postanawiam, że w czwartek robię dzień lenia dobywając z auta książkę, którą czytam i czytam i skończyć nie mogę. O jakim tytule? Proszę bardzo: Zygmunt Stary i Królowa Bona.

****

Wczoraj Mirek i Marek byli w Zamku Kiszewskim. Asfalt? Tak. Jadę, nie, jedziemy z Januszem. Szykuje się jakieś sto dwadzieścia kilometrów.  Za Lubnią zaczyna z nami ścigać się para z Kalisza. Gdy zatrzymaliśmy się w miejscowości Wiele okazało się, że oni myśleli, że jedziemy do Swornychgaci. Niestety nie. Nadrobili około 20 kilometrów. Nareszcie jest ciepło. Mijamy drogowskazy do skansenu we Wdzydzach i docieramy do szosy Kościerzyna – Toruń. Tuż za Starą Kiszewą zaczynam się rozglądać. Wreszcie po prawej stronie widać mur, wieże i fragmenty fosy. Mijamy tablicę z nazwą miejscowości: Zamek Kiszewski.

Tym razem sprawdziłem w internecie. Ruiny należą do rodziny Tudaj. i najlepiej kontaktować się telefonicznie. Gdy dojechaliśmy do bramy okazało się, że oprócz nas chciała ruiny zwiedzić grupa motocyklistów. Ich szóstka plus nasza dwójka, po chwili jeszcze cztery osoby, no dobrze. Zapraszam!

DSC03530 (1024x768)Właścicielka przez półtorej godziny opowiadała nam o historii zamku, o pałacu wybudowanym na fragmencie zamkowych murów, o tym jak tu się znaleźli, jak kupili i jakie problemy stwarza posiadanie zamku. Na szczęście konserwator zabytków w przeciwieństwie do np. zamku w Bobolicach podchodzi życiowo do odtwarzania zamkowych zabudowań. Najważniejsze by budynek zamkowy (przyszła restauracja i hotel) były oblicowane cegłą o wymiarach i sposobie wytwarzania zgodnym z tym jak robiono to w średniowieczu. Oby za kilkanaście lat udało się państwu Tudaj  osiągnąć cel.  Do Somin wróciliśmy tą samą drogą.

Na zlocie były oczywiście występy, dyskoteki, konkursy.

DSC03473 (1024x768)Wiele osób było zaskoczonych moją obecnością. Nie było mnie na zlotach od pięciu lat. Fajnie było spotkać się po latach.

DSC03509 (1024x768)W sobotę tuż po oficjalnym zakończeniu imprezy ruszyliśmy w drogę powrotną do Łodzi.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...