18.07.2016

Jazda indywidualna nie na czas

Bo w ogóle miało być całkiem inaczej. W nocy, z czwartku na piątek miałem ruszyć nad Bałtyk drogi (dosłownie i w przenośni). Tak na raz. Tylko by zamoczyć paluchy w pewnie zimnej wodzie, utaplać się w piachu, przespać gdzieś na nadmorskiej plaży i wrócić pociągiem do domu. Spakowałem mój namiocik – mumię, śpiwór, założyłem Spesiowi reflektor do jazdy przez parę godzin do świtu i… przed północą obudził mnie deszcz grający w rynnie, wystukujący rytm na parapecie. Ruszyć z domu w deszczu? Jak miałem -dzieści pewnie bym tak zrobił, ale -siąt? Nie muszę nikomu udowadniać, że nie jestem wielbłądem. Przewróciłem się na drugi bok.

20160716_083056Cały dzień biłem się z myślami przeplatanymi padającym co czas jakiś deszczem: jechać, ale gdzie? Sobota, niedziela? Północ, południe? Wschód czy zachód? Piąta rano, sobota, dlaczego jest tak zimno? Jeszcze trochę poczekam. Ruszyłem pół do dziewiątej na północ. Gdzie? Jeszcze nie wiedziałem. Monotonna „91” ile razy jechałem ją w tym roku? Nie pamiętam. Pustawa odkąd straciła swe znaczenie prowadzi mnie szerokim poboczem, nie zawsze równym wokół Ozorkowa, przez Łęczycę, Topolę, Daszynę, obwodnicą Krośniewic aż do granicy województw. Aha, czyli Włocławek? Nie, nie główną! To miasto wyraźnie nie lubi rowerzystów jeżdżących na przełajach czy szosówkach! Kilka kilometrów przed miastem zakaz ruchu i asfaltowa ścieżka, której producenci nie pomyśleli, że w sosnowym lesie korzenie podnoszą drogi. I tak trwa to od lat.

Łuk drogi, drogowskaz – Chodeczek. To pewnie i Chodecz. Więc może ominę Włocławek? Piękna wijąca się między polami droga, co parę minut przejeżdża leniwie samochód, nawet zachmurzenie powoli ustępuje. Jest lepiej. Zatrzymuję się na ryneczku niewielkiej miejscowości, której nazwy nie będę odmieniał (Chodczy? Chodeczy?) Poranne spaghetti wyparowało i żołądek lekkim ssaniem domaga się paczki ciasteczek. Następna miejscowość? Choceń! Dziesięć kilometrów dalej. Prawdę mówiąc nawet jej nie zauważyłem pochłonięty myślami. Czy to było tu, gdzie drogowskaz pokazywał: Brześć w lewo, Włocławek w prawo?

20160716_122640Nie wiem czemu wybrałem ten drugi. Po paru kilometrach zaczęła się kostkowa droga dla rowerów. Niestety po mojej stronie, czyli muszę! Hopka nad autostradą, stacja benzynowa, espresso. Oni mają dobre. Dzwonię do Kalinki. Gdzieś nad głową burczy natarczywie samolot. Po chwili na niebie pojawia się kilka kolorowych jak motyle spadochronów. Jak to dobrze mieć internet przy d…, przy sobie. To przekleństwo, które chyba coraz bardziej uniezależnia, czasem się przydaje. Jak już jestem tu, to dalej mam Nieszawę a tam muzeum, do którego wybieram się od lat i zawsze coś staje na przeszkodzie. Czynne do 15.00. Więc nie dojadę. To co, kończę tu gdzie nie chciałem, we Włocławku? W pierwszym pensjonacie Spesiu miałby spać na dworze? Odpada! Jadę, wiecie po czym, do centrum wykorzystując braki w oznakowaniu na śmiganie normalnym asfaltem. Przy głównej ulicy ( tej, od której zaczynała się najbardziej zniszczona droga w Polsce, w kierunku Torunia) zauważam strzałkę – hostel.

O nim napiszę wam pod koniec, bo warto, a ja (dobrze, że miałem na wszelki wypadek trampki) w senne sobotnie popołudnie włóczyłem się trochę po mieście. Spragniony zajrzałem do ogródka restauracji o meksykańskiej nazwie. Sącząc niespiesznie piwo poczułem lekki głód. W karcie praktycznie wszystko dla mięsożerców. Zamawiam pierogi ze szpinakiem, mozzarellą i suszonymi pomidorami. Trzy świeżo pieczone pierogi zaspakajają mój głód. Bardzo dobre a szpinak nie był mrożony lecz świeży! Troszeczkę łaskawszym wzrokiem patrzę na miasto. Wracam do hostelu. Spesiu przysypia oparty o ścianę przy recepcji. Niech mu się śnią gładkie, asfaltowe wstęgi szos. Z telewizyjnego letargu wyrywa mnie dźwięk telefonu. Marianka i znowu cewnik. Nie śmiga! Nie, nie zostanę do poniedziałku. Będę jutro.

Rano kawa, śniadanko, niespieszne pakowanie i przed ósmą jestem gotów do drogi. Jeszcze jedna rundka przez miasto i ruszam w stronę Torunia. Dawna droga, która znana była z kolein głębokich jak morskie fale zniknęła asfalt jest gładki i zdobi go znak zakazujący ruchu rowerów! Kostka, krawężniki, kostka i tak tysiąc pięćset, dwa, dziewięćset razy! Gdzieś zapomnieli zakazać jazdy asfaltem, wykorzystuję to. Niestety nie na długo. Wyrasta kolejny rower na białym tle obwiedziony czerwona obwódką. Czy oni się powściekali?! Tabliczka z oznaczeniem wiślanej trasy kieruje pod wiadukt. No przecież Nieszawa jest na tej trasie. Spróbuję. Asfalt prowadzi mnie „od tyłu” poskręcanych, błyszczących wież, rur i zbiorników Anwil’u.

20160717_090630Patrząc na dwa wysokie kominy, wnioskuję, że jadę równolegle do głównej szosy. Wstęga asfaltu mija zakłady, zwęża się i prowadzi przez wsie położone tuż obok Wisły. Czasami wznosi się na wysokość wałów, to znów opada, zakręca. Kukurydza, zboża, tytoń i wiśniowe sady towarzyszą mi podczas jazdy. Nawet nie wiedziałem, że tytoń tak ładnie kwitnie! W końcu napotykam drogowskaz „Nieszawa” droga skręca w lewo, szlak w prawo. Ryzykuję. Pięć kilometrów drogi to zniszczone asfalty, które w końcu ustępują polnej piaszczystej trasie. Zaryzykowałem. Moja opona ma 23 milimetry a nie 2,3 cala! Ale przełaj to nie szosówka a opady deszczu utwardziły piach na tyle, że przejechałem i nawet mogłem oglądać otaczające mnie widoki. W końcu asfalt wrócił na swoje miejsce a ja wjechałem na senny, niedzielny rynek w Nieszawie.

20160717_095948To już jej trzecia lokacja. Pierwsza była tuż za Toruniem. Był nawet zamek ale kilka lat po Grunwaldzie Krzyżacy musieli zabrać swoje zabawki. Następna powstała vis-a-vis Torunia. Jak jedziemy przez stary most w stronę dworca kolejowego, po prawej stronie mijamy ruiny zamku dybowskiego. To właśnie tam. Konkurencja dla Torunia jak cholera więc gdy wybuchła kolejna wojna z braciszkami zakonnymi, w 1431 roku mieszczanie toruńscy z krzyżakami pospołu obrócili miasto w perzynę. Co prawda kilka lat później miasto odbudowano ale spór został i Torunianie wykorzystując swe zasługi w walce z zakonem wymogli na Kazimierzu Jagiellończyku, że owszem, no niech już będzie to miasto, ale nie tu! I tak kolejna istniejąca po dziś dzień od 1460 roku Nieszawa jest tu, gdzie jest.

Dzwon oznajmił, że właśnie wybiła dziesiąta. Nacisnąłem na klamkę w drzwiach muzeum. Ustąpiła. Spesiu stanął w cieniu budynku zaprzyjaźniając się z urodziwą, wiekową „damką” pochodzenia holenderskiego a ja? Ja zwiedzałem. Właścicielka „damki” była zdziwiona wręcz, że człowiek na rowerze, stemplujący książeczkę chce zwiedzać. „Wie pan, tu tylko wpadają po pieczątkę. Przynoszą stertę książeczek, chwalą się nimi i znikają”. Dowiedziałem się sporo o Stanisławie Noakowskim, obejrzałem jego szkice. Zdziwił mnie fakt, że jego prace często powstawały z głowy. O Kazimierz! Nie? No faktycznie. Kamieniczka niby ta sama, ale jednak nie. Teoretyk architektury, wykładowca akademicki, słowem: Noakowski.

Na fanpage’u rowerologii, w albumie o tym samym tytule znajdziecie więcej zdjęć w tym prac jego nauczyciela rysunku, Ludwika Boucharda. Prócz obrazów są też meble z elementami pejzaży namalowanymi na oparciach krzeseł. Miniaturowe dzieła sztuki. Duża sala na parterze służy wystawom czasowym a w ogrodzie, tam gdzie stoi Speś, lapidarium z fragmentów oryginalnego Zamku Królewskiego w Warszawie. To taka klamra scalająca dzieciństwo i wiek dojrzały patrona muzeum. Jadę do Ciechocinka.

Niedziela plus ładna pogoda plus wakacje czemu to się równa?  Galeria handlowa w okresie przedświątecznym? Tak jawi mi się Ciechocinek. Tłumy turystów, kuracjuszy. Masa straganów z durnostrojkami od góralskich ciupag do nadmorskich muszli sowicie podlana cygańską muzyką atakującą zewsząd. „Samojebka” pod tężnią z żabiej perspektywy gwarantuje brak ludzi w tle. Uciekam stąd jak najprędzej!

20160717_112107Wróciłem na „91” tuz obok niej mkną auta po zbudowanej niedawno autostradzie. Do Torunia jest bezpłatna więc większość wybiera A1, choć ruch na starej drodze też jest spory. Tuż przed Toruniem, w Brzozie zatrzymuje mnie żołądek informując, że zbliża się południe a śniadanie wchłonął o siódmej rano. Niebo powoli zasnuwają chmury. A tak było ładnie. To czego nie znałem w Toruniu to, zaczynająca się przed Podgórzem trasa prowadząca na nowy most. Co prawda nie ma oznaczeń dla rowerów, że to tu, że tędy przejedziesz na drugi brzeg, ale koniec języka za przewodnika: „Eeeeee!” Przejeżdżający rowerzysta potwierdza: tak, tędy. Niech się Włocławek uczy jak się robi drogi rowerowe! Asfalcik, zero krawężniczków! Po jednej stronie wzdłuż jezdni droga dla rowerów, po drugiej chodnik dla pieszych i to, to ja rozumiem, zresztą nie będę się rozwodzić nad toruńskimi drogami rowerowymi. To miasto jest przyjazne rowerom! Przynajmniej na tych odcinkach, którymi jechałem na Stare Miasto.

Nie nie fociłem, nie nie zwiedzałem, robiłem to wielokroć. Tak, znam Toruń, mam tu rodzinę a na Podgórzu spędziłem dwa lata malując dzielnie propagandowe hasła w stylu „PZPR przewodnią siłą narodu” lub „Układ Warszawski ostoją pokoju i socjalizmu”. Jadąc pociągiem w ubiegłym roku mijałem smutne, puste oczodoły wybitych okien w „mojej” JW…. . A propos pociągu, przez stary most przejechałem na drugi brzeg, w kierunku dworca. Wycięte krzaki pozwalają przyjrzeć się ruinom dybowskiego zamku królewskiego. Za godzinę wsiądę do pociągu relacji Szczecin – Przemyśl gdzie na krótką chwilę, do Kutna przejadę ze Spesiem w zatłoczonym składzie. A dalej? Na kołach!

_______________

Hostel Fabryka. Polecam. Co prawda jedynka kosztuje 80 pln, ale za to za czwórkę zapłacicie 200. Co mamy? WiFi, telewizję, łazienkę, w podziemiu w pełni wyposażoną kuchnię (kawa, herbata – gratis), jadalnię i obok kolejną salę z telewizorem i grami planszowymi. Rowerki śpią wewnątrz przy recepcji a wiekowe industrialne wnętrze ma bardzo fajny klimat. mam nadzieję, że właściciele się nie obrażą, że ujawnię parę zdjęć i podam do nich namiary:

Hostel Fabryka ul. POW 32 87-800 Włocławek tel. 54 231 00 33

http://www.hostel-fabryka.pl

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...