01.03.2012

No i stało się…

… i w końcu usiadłem do klawiatury. Od ponad miesiąca moje kontakty z nią ograniczały się do facebook’a, i poczty. Po ukończeniu książki musiałem odpocząć od pisania. A dziś? Dziś w końcu przełamałem się. Może dlatego, że… w końcu dosiadłem roweru, którego też miałem jakoś dziwnie dość. Miałem tylko kawałeczek, parę kilometrów ale gdy tylko wyjechałem na obrzeża miasta (i wpadłem w błota, których nie cierpię) postanowiłem pojechać jeszcze kawałeczek (no bo z Arkansas też mogę wrócić). Za Aleksandrowem, który niektórzy znają pod nazwą Arkansas właśnie, stwierdziłem, że zaraz mogę wrócić przez Rąbień, później przez Babice, Lutomiersk i w końcu dojechałem do Mikołajewic. Przy okazji kupiłem miód i cały czas ganiając swój własny cień rozpocząłem odwrót. Ale nie tą najkrótszą drogą, lecz przez Kudrowice, Petrykozy, Górkę Pabianicką. Czas iść z postępem i tak jak kiedyś broniłem się przed komputerem a później przed cyfrowymi aparatami i nawigacją w samochodzie, tak i teraz podłączyłem nawigację do roweru. Nie, nie jakiś profesjonalny model lecz mój telefon. Okazało się, że ma tryb oszczędzania baterii i gdy wiedział, że jadę dobrze usypiał się, lecz gdy jechałem dalej nie po trasie, którą on sobie wyznaczył budził się nagle i kazał mi zawrócić. Szkoda, że nie robił tego przed skrzyżowaniem lecz zwykle jakieś kilkadziesiąt metrów po. No, ale te drogi dobrze znam (te asfaltowe) i nie musiałem słuchać się nawigacji. A wracając do drogi a właściwie dróg. Jakie są chyba nie muszę pisać bo już krąży kawał: Jadę sobie spokojnie ulicą, aż tu nagle pojawia się kawałek asfaltu bez dziur! Coś dziwnego stało się z brukiem na drodze rowerowej naprzeciw Pasażu Łódzkiego. Jakoś dziwnie po zimie się po niej jechało, może ktoś czymś ciężkim na nią wjechał bo tak koło na niej nienaturalnie skacze. Następnym razem pojadę tam z kamerą bo zdjęcia już nie wystarczają. Do domu zostało mi jeszcze parę kilometrów i dwóch kierowców, którzy nie zauważyli, że już czas najwyższy przypomnieć sobie, że rowery mają czasami pierwszeństwo i kilku pieszych daltonistów, dla których ta nieszczęsna kostka w czerwonym kolorze nie znaczy nic. Ale skoro piszę te słowa, to znaczy, że dojechałem do domu szczęśliwie mając na liczniku swoją ukochaną liczbę 66,6 kilometra. Cuda jakieś? Acha, jak chcecie fotki zobaczyć to wpadnijcie na fb. Na rowerologii jest parę fotek z wczorajszego dnia.

Zaczyna się…

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...