21.07.2013

UECT/AIT 2013…czyli ponownie na szwajcarskiej ziemi. Część III Górskie premie.

poniedziałek, 8 lipca

Jeszcze w ubiegłym roku, w Hiszpanii gdy Szwajcarzy rozdawali zaproszenia na tegoroczny zlot, spojrzałem na mapkę. Eee, takie same trasy! Takie same ale…inne. Po pierwsze drzewa przez siedem lat potrafią sporo urosnąć, po drugie budynki co prawda nie rosną ale zmieniają elewacje, kolor, kształt dachów. Wreszcie po trzecie pamięć ludzka jest zawodna, a po czwarte wystarczy poprowadzić trasę lekko zmienioną, czasami być może równoległą drogą i już mamy coś nowego. Ot, przykładowo dzisiejsza trasa. Kiedyś o wiele wcześniej rozpoczynaliśmy wspinaczkę po zboczu góry. Dziś jedziemy aż do jej końca i mozolną wspinaczkę zaczynamy w gęstym lesie, tuż obok górskiego strumienia.

Jedyne co pozostało niezmienne to jezioro. W tym miejscu już dość szerokie, po którym od czasu do czasu przepływają wycieczkowe statki, żaglówki czy też motorówki.

DSC09633

Pierwsza poważniejsza wspinaczka prowadzi wśród nasłonecznionych winnic. Tandemy w większości „spieszone” prowadzą rowery pod górkę, ja na tym podjeździe używam wszystkiego co przewidział producent. Z tyłu mam zębatkę niewiele mniejszą od tej z przodu. Wreszcie za miasteczkiem teren minimalnie wypłaszcza się a na rozwidleniu dróg umieszczono „paśnik”. Jest kilka szkół. Na jednych zlotach pierwszy bufet jest bezpłatny, następny płatny, W Hiszpanii nie było ich wcale a tu w Szwajcarii jest tylko jeden, płatny i raczej nie dostosowany dla wegetarian. Mam banany kupione kilka miejscowości niżej, ulubione herbatniki, wypiłem colę a tuż obok z kranu wprost do betonowego koryta płynie zimna, krystalicznie czysta, górska woda.

DSC09639

Parę kilometrów za bufetem wjeżdżamy w las. Droga przypomina schody: kilkaset metrów ostrego podjazdu i malutki zjazd, kilkaset metrów pod górę i znowu minimalny zjazd. Tak kilkanaście razy. Strumień rozdzielający góry pozostał gdzieś głęboko w dole. Już nie słychać nawet jego szumu. Wreszcie gdzieś na wysokości ponad ośmiuset metrów następuje długi zjazd do doliny. Teraz jedziemy przez łąki, równolegle do linii kolejowej.  W końcu wyjeżdżamy na główną drogę i otoczeni przez otaczające nas zewsząd szczyty wjeżdżamy do miasteczka.

Jak się nazywało? Nie pamiętam. Mógłbym poszukać na mapie, ale po co? Było urokliwe a w narożnej restauracji było bardzo dobre espresso. Z niego prowadziła droga w kierunku Sante-Croix. I w nim zaczynała się wspinaczka na przełęcz. Kilkanaście kilometrów podjazdu z przejazdem przez wykutą w skale bramę. Tą samą, przez którą poprzednio przejeżdżała Lidka, gdy wspinaliśmy się na sam szczyt góry. Pamiętam, że pomyliłem wtedy drogę. Pojechałem na wprost zamiast skręcić w prawo, w dół do miasteczka. Jechałem rzadko uczęszczanymi drogami wśród gospodarstw i pastwisk. Ona pojechała prawidłowo i pokazywała mi później zdjęcie tego miejsca. Ja jadłem fondue i miałem niezapomniane widoki na jezioro z samego szczytu góry. Wspólne z tamtej wspinaczki było to, że obydwoje wjechaliśmy do Sante-Croix tyle tylko, że z dwóch różnych stron. Teraz ja jadę jej śladami i wreszcie po mozolnej wspinaczce docieram na przełęcz. Na łące, tuż obok starych przeciwczołgowych zapór odpoczywają ci, którzy podjechali tuż przede mną.

DSC09651

Ja nie odpoczywam. Wiem co mnie czeka tuż za przełęczą. Zjazd. Pierwsze zabudowania miasta, główna ulica: restauracje, sklepy, hotele. Trochę niżej dworzec wąskotorowej kolejki. Ciekawe czy jest tu jeszcze ośrodek dla uchodźców? Droga cały czas prowadzi w dół. Mijam miejsce, w którym jechałem ponad chmurami. Między drzewami pojawia się na moment równina z jeziorem w tle. Początkowo droga prowadzi w miarę prosto bezpośrednio po zboczu góry. W końcu pojawiają się serpentyny. Przy pierwszej z nich punkt widokowy: Balcon de Jura.

DSC09663

Oj, jak tu się zmieniło! Dawniej wystarczyło się zatrzymać by mieć przed oczami widok jak za oknem 327 piętra. Dlaczego akurat 327? No dobrze, może być 109, 222, czy jeszcze inne piętro. Teraz panoramę na oddalone o dwadzieścia kilometrów Yverdon les Bains i jezioro przysłaniają drzewa. Nawet z położonych nieco wyżej dwóch stołów i ław widać o wiele gorzej. Szkoda.

DSC09666

Przed zjazdem po dziesięciu serpentynach robię kilka pamiątkowych fotek. Teraz mogę je porównać z poprzednimi. Ruszam. Mam do pokonania w sumie 1800 stopni zakrętów. Tak! Każdy ma po 180 stopni. Rozpędzam się, licznik zbliża się do sześćdziesiątki, hamuję, składam się w zakręt, zaczynam pedałować. Za każdym razem staram się opóźnić hamowanie i bardziej „złożyć” w zakręcie. Adrenalina! Jakie to przyjemne uczucie! W dolinie drogowskazy każą nam jechać prosto – organizatorzy w lewo. Słuchamy się tych drugich. Droga prowadzi teraz przez wioski wśród pól. Wreszcie z za kolejnego wzgórza ukazuje się miasto. Kilka osób, które jechały ze mną są już na miejscu. Mnie pozostało jeszcze kilka kilometrów.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...