02.09.2014

Janowiec, Kazimierz, Nałęczów, Lublin

– Piotrek, to poprowadzisz trasę, dobra? – powiedział któregoś dnia Piotrek Re. Dlaczego nie, całą logistyką zajął się on, Radek kupił bilety na pociągi w kierunku Łodzi, co pozostało dla mnie? Wsiąść na rower i jechać jako pierwszy. Pasuje, tym bardziej, że chłopaki chcą pobić swoje życiowe rekordy a ja w tym roku etapu liczącego ponad dwieście kilometrów nie jechałem. Pogoda na kończący wakacje weekend zapowiadała się dobrze więc pozostało o 3.30 wyprowadzić rower i pustymi o tej porze ulicami miasta pojechać na Widzew, gdzie pod rzeźbą „Dzianina” prof. Jocza umówiliśmy się  na „bicie rekordów”.DSC02829 (1024x768)Gdzieś w okolicach Kurowic noc zaczęła przegrywać z dniem, w Ujeździe słońce pojawiło się nad chmurami a przed Tomaszowem mgły nad polami zniknęły. Spała, Poświętne, Odżywół. Czas na posiłek. Siadamy obok fontanny. Robi się ciepło. Nogawki, rękawki termiczne koszulki lądują w sakwach. Dziś chyba już nie będą potrzebne. Mamy bardzo dobry czas. W tym tempie będziemy w Radomiu na dwunastą. Telefony do żon, dziewczyn. Jak nam idzie? Dobrze nam idzie! Jak się czujemy? Super! Dobrze, będziemy na siebie uważać! My Was też kochamy! Jedziemy!

I faktycznie do Radomia dojeżdżamy przed czasem. Kawy! Wykluczyliśmy użycie w tym celu dużej galerii handlowej w centrum miasta bo… . Bo rowerki nasze zostały by biedne, same. Decydujemy się na stację benzynową i automat. Dlaczego espresso z automatu jest tak bardzo rozcieńczane wodą? Nie wiem, to znaczy wiem! Ile razy słyszałem zdziwienie ludzi na widok mikroskopijnej ilości kawy na dnie kubeczka/filiżanki. Co mi pani/pan tu nalał/a!? Parę minut po dwunastej wbijamy się na „dwunastkę”.

Po drodze Radek ma pecha, ale i szczęście. Trącił lekko moje tylne koło. Ja usłyszałem tylko pisk tarcia gumy o gumę. Piotrek widział lot Radka i lądowanie na asfalcie, na środku drogi. Gdzie tu szczęście? Przez kilkanaście sekund nic nie jechało! Prostowanie przerzutki, opatrunek na bagażnik i jedziemy dalej. Jeszcze przed Zwoleniem zatrzymujemy się na hot – dogi. Chłopaki wchłaniają coś na ciepło a ja zadowalam się batonikiem. Zjedzone w nocy przed wyjazdem spaghetti jeszcze trzyma, uzupełniam jedynie cukry.

Zwoleń strasznie mnie irytuje. Postawili na głównej drodze zakaz ruchu rowerów a pseudo droga rowerowa to frezowana kostka, krawężniki i brak przejazdów przez ulice, czyli robota wykonana na odp…dol. Ale w statystykach można się wykazać. Jestem tak wściekły, że nie wiedzieć czemu przyspieszam. Po wyjeździe z miasta chwilami jadę 32 – 34 km/h. Piotrek zwolnij! Fakt. Skręcamy na starą drogę prowadzącą do centrum Puław. Na ostatnim już zjeździe, z którego widać już kratownice mostu skręcamy w prawo. Kilkanaście kilometrów, kilkanaście zmarszczek i jesteśmy w Janowcu! Po obowiązkowym zamku zjeżdżamy w kierunku przeprawy. Prom dziś nie działa. Zerwała się lina. Na szczęście przeprawa działa. Obsługuje ją niewielka łódka. Na szczęście przewozi rowery. Na drugim brzegu, po kilkunastu minutach jazdy wałem jesteśmy w Kazimierzu. Rynek, piwo, za pomyślność! Piotrek pobił swój dotychczasowy rekord o 50, Radek o 80 kilometrów. Mój licznik wskazuje 219. Jeszcze dwadzieścia i ja miałbym rekordowy przejazd. Dokręcić? Nie, jedziemy na kwaterę.

20140829_162818 (1024x576)

Rano, około ósmej, po śniadaniu ruszamy na trasę. Pozostało wykonać pamiątkową fotkę pod tablicą z nazwą miasta i… napić się kawy! Rynek o tej porze jest pusty. Gdzieniegdzie poranni spacerowicze przemykają po bruku. Jedyna otwarta o tej porze kawiarnia serwuje pyszny napitek. Leniwie ruszamy w kierunku Puław. Rondo w Bochotnicy. Drogowskaz wskazuje nam kierunek jazdy – Nałęczów, w prawo. Z oddali na wzgórzu widać ruiny zamku. „Strzelam” fotkę. Wychodzi. Jedziemy dalej. Droga lekko pomarszczona. Przed jednym z podjazdów pojawia się znak: 9%. Fajnie, ale krótko. Zaczyna padać. Zwiedzamy nałęczowski park, kupujemy pamiątki. Przy stawie jest rowerek. Stalowy. Jak go nie dosiąść? Wsiada Piotrek, Potem ja i Radek. Między jedną fotką a drugą mamy niewielkie ścięcie z „kapelusznikiem” w dwudziestoletnim mercedesie. Brzuch nie pozwalał mu się obrócić na fotelu. Nie macie prawa jazdy? Nie! Krótka piłka. Na głupie pytanie – głupia odpowiedź. A początkowo planowaliśmy wypić w tym miejscu czekoladę, ale gdy dowiedzieliśmy się, że to dzierżawca lokalu z pijalnią stwierdziliśmy że nie będziemy dopasać jego grubego karku.

I dobrze! W willowej dzielnicy zatrzymaliśmy się w urokliwej kawiarni, gdzie dostaliśmy jajecznicę, dobrą kawę i miłą atmosferę. Nie pamiętam jej nazwy ale na jej oplecionej winoroślą ścianie widnieje tabliczka, że tworzył tu B. Prus. Polecam!

DSC02854 (1024x768)

Do Lublina zostało nam już niewiele kilometrów. Właściwie cały sobotni etap był króciutki. Ledwie sześćdziesiąt parę kilometrów. Gdy po kilkunastu miejskich już górkach, znaleźliśmy w końcu nasz hotelik (Radek nie lubi „hopek”) na osiedlu Botaniczne pokój, który mieliśmy zarezerwowany był jeszcze w trakcie tapetowania. Na czas ukończenia pracy lądujemy w mniejszym. Właściciele obiecują przenieść wszystko gdy tylko skończą pracę. Kąpiel, cywilne ciuchy i ruszamy „na miasto”. Stare. Zamek i mały rajd szlakami lubelskiej gastronomii kończy naszą imprezkę. Po powrocie do hotelu znajdujemy nasze rowerki w dobrej kondycji, czekające na nas z niecierpliwością na środku pokoju. W niedziele rano pociągami wracamy do Łodzi. Ale o tym można by długo pisać. Moje hasło na rozwinięcie skrótu PKP – Popsujemy Każdą Podróż dalej obowiązuje. Ale to jest nieważne. Ważne jest to, że fajnie było!

20140830_161444 (1024x576)

 

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...