13.06.2012

Weekend z bazą w Milejewku

Kalinka (moja kochana) miała trzy dni wolnego. Dodając do tego wolny czwartek to prawdziwa rozpusta. Gdzie jechać? Kalinka, no wiecie jaka, nigdy nie była na Mazurach. Dzwonię do Adama. Myślę, że pojedziemy gdzieś w okolice Kętrzyna ale Adam obecnie przebywa w Braniewie więc co, wyszukiwarka, agroturystyka, i pierwszy telefon. W ofercie jest pole namiotowe ale to co ludzie piszą o swoich gospodarstwach nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością.

Drugi adres. Zamiast dzwonić piszę. Po niedługim czasie otrzymuję odpowiedź: bardzo miło nam będzie gościć rowerzystów pod namiotem. Jedziemy! Milejewka jako miejscowości nie znajdziecie na mapie. To nazwa gospodarstwa położonego tuż za Milejewem, które z kolei oddalone jest o 12 kilometrów od Elbląga przy szosie prowadzącej w kierunku Braniewa. Wyjeżdżamy w nocy z środy na czwartek. Od Torunia drogę czasowo skraca autostrada lecz jej koszt to paranoja. Za odcinek do Malborka płacimy ponad 25 złotych. Chore!  Nic dziwnego, że świeci pustkami a ludzie wolą jechać starą jedynką.

Tuż za Milejewem, tak jak było opisane w internecie, naprzeciwko stacji benzynowej jest wjazd do gospodarstwa. Poznaję je po zdjęciach zamieszczonych w sieci. Jest szósta rano. Drzemiemy w samochodzie. Po ósmej znajdujemy odpowiednie miejsce na nasz dom. Naprężone płótno namiotu przypomina nam swoimi znamionami kawałek naszej historii:  żywica z portugalskiej Sesimbry, wzmocnienie po naderwanych wichurą naciągach z La Ferte we Francji, łatka na dziurce wypalonej trociczką odganiającą komary w Sandomierzu.

Przyjeżdżają właściciele i zarządzająca gospodarstwem Agnieszka. To kolejni pozytywnie zakręceni ludzie, których drogi przecięły się z naszymi. Atmosfera jest przemiła i to jest najważniejsze. A co jest równie ważne? Estetyczne i czyściutkie węzły sanitarne i w obecnych czasach nieodzowny: dostęp do internetu. Jedziemy na pierwszą wycieczkę, niewielką, dostosowaną do możliwości wiecie już czyich. Polnymi drogami (ja na szosowych kołach) docieramy do asfaltu, który doprowadza nas do „berlinki”.

Ta jedno-jezdniowa szosa z bezkolizyjnymi skrzyżowaniami ma obecnie status drogi ekspresowej. Powstała na fundamentach budowanej za czasów Hitlera (i nie ukończonej) betonowej autostrady do Konigsbergu, który wcześniej był Królewcem a obecnie Kaliningradem. Jeździłem ją na rowerze dwukrotnie w latach 1978-79 na rowerach daleko odbiegających od tych, którymi obecnie jeżdżę. Były to mianowicie radzieckie „Urale”, lepsze wersje „Ukrainy”. Wtedy po betonowych, równiutkich płytach oprócz rowerów „pędziły” traktory oraz dość rzadko  samochody. Teraz, gdy stałem na wiadukcie przypomniał mi się odgłos kół: „tu-tu, tu-tu, tu-tu”.  Minęło od tamtych letnich dni ponad trzydzieści lat…

Droga powrotna wyznaczona przez Kalinkę prowadziła początkowo asfaltem, później coraz węższą, gruntową dróżką, wreszcie ścieżką. W końcu i ona zanikła a my jechaliśmy przez pola. Mijaliśmy strumienie, jeziorko aż wreszcie gdzieś w dole, między drzewami dostrzegliśmy samochody. Znak, że gdzieś jest szosa prowadząca do wsi. To był wspaniały dzień, którego dopełnieniem było wieczorne ognisko.

***

    Piątkowy ranek. Zimno, dżdżysto. W śniadaniu towarzyszy nam kot, który gania owady między sypialnią a tropikiem. Dzwoni telefon: Jestem na stacji benzynowej! Wychodzimy na spotkanie Adama, którego jak dotąd znaliśmy ze zdjęć, z telefonicznych rozmów z kontaktów w internecie. Po raz pierwszy spotykamy się w realu. Kawa! Deszcz rozpadał się na dobre. Agnieszka zaprasza nas na kawę, podczas której pada propozycja bym uczestniczył w spotkaniach podróżników. Impreza ma się odbyć w drugiej połowie sierpnia. Oczywiście, że przyjadę!

  Tego dnia postanawiamy zrezygnować z radosnego przebierania nogami na rowerach i zabieramy Adama i jego rowerek do Braniewa. Tam, nasz nowy, stary przyjaciel przebiera się w cywilne ciuchy i jedziemy zwiedzać Frombork. Katedra, wieża, muzeum, port. Miasto powoli pustoszeje. Zbliża się pora meczu. W pewnym momencie zostajemy w restauracji (coś dla ciała czasem się przydaje) sami. Gdzieś w oddali przemykają szybko dwie kobiety z zapasem piwa. Pewnie ich mężowie zapomnieli zrobić odpowiedniego zapasu na mecz.

  Przed wieczorem rozstajemy się ustalając plan dnia następnego. Adam wraca do Braniewa a my na przygotowane przez pana Zbyszka ognisko. W blasku zachodzącego słońca pojawia się na niebie potężna tęcza.

***

   Adam przyjeżdża w okolicach dziesiątej. Podczas kawy proponuję lekkie wydłużenie trasy. Ruszamy w kierunku Elbląga. Miasto leży na skraju Wysoczyzny Elbląskiej, nasza baza w prawie najwyższym jej punkcie. Tak więc droga w dół zajmuje nam dosłownie chwilę. Tuż za miastem skręcamy na chwilkę do Raczek Elbląskich, najniższego miejsca w Polsce. Po fotkach pod znakiem -1,8 metra n.p.m. ruszamy do najwyższego miejsca Żuław. Tu niestety znaku nie ma. Wybieramy więc najwyższe miejsce położone tuż przy drodze, gdzie według mapy mamy ponad 11 metrów n.p.m.! Po drodze do Malborka wpadamy na chwilę do sołtysa jednej z wsi położonych na trasie rajdu dookoła Polski. Autorytet urzędowej osoby potwierdza jego pieczęć wstemplowana w stosownym miejscu książeczki.

  Pod zamkiem w Malborku czeka na nas Krzysiek Skok. Kawa, chwila wspomnień, kilka porad na temat Syberii (szczegółów Wam nie zdradzę), pamiątkowe zdjęcie i czas na dalszą drogę. Przed nami następna wieś, którą ktoś kiedyś umieścił na trasie rajdu (ciekawe czy sam tam był) i docieramy do Nowego Dworu Gdańskiego.  Stąd mamy już prostą drogę powrotną do Elbląga. Szerokie pobocze dość mocno zatłoczonej „siódemki” z Gdańska do Warszawy ułatwia jazdę. Wiatr wzmaga się, robi się chłodniej lecz nie pada. Ale w oddali, na południe od nas granatowe chmury wyglądają złowrogo. Pod niektórymi proste linie mówią o padającym tam deszczu.

  Droga już na terenie miasta zaczyna się wznosić. Na tych kilkunastu kilometrach musimy pokonać ponad 150 metrów przewyższenia lecz idzie to nam bardzo sprawnie. Tym bardziej, że Adam jedzie na oponkach ponad dwa razy szerszych niż moje. Gdy dotarliśmy do obozowiska Kalinka kompletowała nasze dzisiejsze „pasta party”. Ustalamy plan na niedzielę i przed wieczorem rower Adama ląduje na plecach jego samochodu.

***

  To już ostatni dzień naszego pobytu. Z Adamem jesteśmy umówieni na południową kawkę. Rano robię szybką rundkę do Braniewa i z powrotem. Jestem ciekawy jak wygląda premia górska, którą podczas Tour de Pologne pokonują kolarze pod Kadynami. O ile 504-ka, którą do tej pory jechałem jest dobrej jakości to 503 z Podgrodzia do Tolkmicka to istny „wyryp”. Tak zwana polska droga gdzie na łatę nakłada się następną łatę i następną i tak dalej bez końca. Zero przyjemności z jazdy.

  W Tolkmicku, troszeczkę zapomnianym miasteczku nad samym Zalewem Wiślanym wjeżdżam na chwilę do portu. Na jachtach panowie robią to, co zwykle robi się na jachtach stojących w porcie. Jedni szukają wczorajszego dnia, inni za pomocą kolejnych szklaneczek odganiają od siebie ponurą rzeczywistość. Obok umarłych torów kolejowych jadę do Kadyn. Tu droga jest o wiele lepsza. Same Kadyny to typowa wieś letniskowa zabudowana domami z czerwonej cegły. Mijam jedno, drugie, trzecie spa i na samym końcu (początku?) wsi zatrzymuję się obok olbrzymiego dębu. Jego dziupla (sprawdzone) mieści aż jedenastu chłopa zaopatrzonych w plecaki i karabiny.

  Dużo. Zaraz za wsią zaczyna się wspinaczka. Ponoć od strony Elbląga jest bardziej stromo, ale ja z „przełęczy” mam następne podjazdy na same szczyty elbląskich wzniesień. Po dziesięciu kilometrach gdzieś w oddali  widzę już znajome budynki Milejewa i położonej tuż za nim stacji benzynowej. Naprzeciw niej jest wjazd do Gospodarstwa Agroturystycznego „Milejewko”. Wracam do niego i wiem, że wrócę do niego jeszcze nie raz.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...