04.10.2013

Szlakiem Mazurskich Legend

Do Kruklanek na rowerowy rajd wybierałem się od kilku lat. Startowałem w żuławskim maratonie, byłem na marokańskich szlakach i imprezy te pokrywały się z terminem tej mazurskiej. Wreszcie się udało i to dzięki Adamowi z Kętrzyna, z którym nie widziałem się „w realu” od ponad roku i który też do Kruklanek się wybierał. Dodatkowym atutem skłaniającym mnie do skoku na Mazury była… autostrada (jechałem samochodem) z Łodzi do Warszawy i ekspresowa (fragmentami) „ósemka”. Dzięki niej 400 kilometrów dzielące mnie od celu można pokonać w niecałe sześć godzin.

W czwartkowy wieczór nawigacja doprowadziła mnie na miejsce a w okolicach ronda spotkałem Adama. Po paru minutach rozpakowywałem auto pod gospodarstwem agroturystycznym. Wewnątrz w kuchni spotkałem Krzyśka z Pasłęka, Magdę i kilka nieznanych mi wcześniej osób. Około dwudziestej drugiej przyjechali ludzie z nowodworskiego „Szuwarka” – Olga i Wiesiek, u których byłem parę lat temu na rajdzie „Fanatyka”.  Położyłem się spać w raczej niecodziennej dla mnie porze, chyba przed drugą.

W piątkowy ranek ruszyliśmy do GOK-u. Tu miało nastąpić uroczyste rozpoczęcie rajdu. Kolejna niespodzianka: na placu przed budynkiem stała Ania stojąca obecnie w dość szerokim rozkroku pomiędzy Łodzią a Płockiem i Benek ze swoją płocką drużyną: dwoma Waldkami.

Wystartowaliśmy. Przez Przezezdrze do Węgorzewa. Po drodze mijaliśmy ukryty na skraju lasu bunkier Himmlera uszkodzony przez czas i wielotonową bombę.

DSC00111

W Węgorzewie sporo czasu spędziliśmy w miejscowym muzeum, oglądaliśmy odtworzone chaty z tego regionu, rękodzieło, pracownię, w której tkaczka mozolnie wykonywała skomplikowany proces tkania chodników. W drodze powrotnej Witek, odpowiedzialny za trasę pokazał nam wiele innych ciekawych miejsc mn. położony na wzgórzu, nad jeziorem cmentarz wojenny z okresu I Wojny Światowej. Po powrocie na bazą lwia część osób udała się do pracowni ceramicznej sprawdzić swe umiejętności w lepieniu z gliny a ja przygotowywałem się do prezentacji „Kolorów Maroka”. Po powrocie do „naszej” agroturystyki wzorem poprzedniego dnia troszkę się zasiedzieliśmy.

W sobotę, już w pełnym składzie (przybyły osoby, które nie mogły być z nami w piątek) ruszyliśmy przez Puszczę Borecką (miejsce o najczystszym w Europie powietrzu) do Świętajna. Po drodze zjechaliśmy lekko z leśnego duktu do olbrzymiego głazu przywleczonego tu przez lodowiec. Oczywiście wokół jego pochodzenia urosła legenda i jak to z kamieniami bywa jest w niej diabeł. W Czerwonym Grodzie ostał się pomnik na którym obok orła jest czerwona gwiazda. Nie wiadomo jak długo pomnik pociągnie bowiem jak już historycy z IPN-u zdekomunizują we wszystkich miastach pomniki, ulice i place,  pewnie wezmą się za położone gdzieś na uboczu leśne osady. Ciekawe czemu Berlińczykom nie przeszkadzają Leninstrasse czy też czołgi pomniki z gwiazdą na wieżyczkach a im tak.                                                                                                            Po wyjeździe z lasu czekał nas prawdziwy Odcinek Specjalny na drodze, która przez jedenaście miesięcy jest normalnie przejezdna. W tych dniach trwał zbiór kukurydzy i ciągniki zwożące ją z pól sprawiły, że jechaliśmy w kilkucentymetrowym, miałkim błotku.

DSC00181

Gdy dotarliśmy do Świętajna pierwszą rzeczą jakiej pragnęliśmy było… umycie rowerów. Pomógł nam w tym miejscowy proboszcz udostępniając nam wąż z wodą. Nocowaliśmy tuż obok w dawnej szkole należącej obecnie do Caritasu. Czekać miał tu na nas skromny poczęstunek. Jeżeli tak wyglądają tu skromne poczęstunki, to co jest na weselach? Stoły uginały się od mięsiw, bigosu i (na szczęście dla mnie) sałatek warzywnych. W imprezie uczestniczył zespół „Pokolenia”. Tańce też były!

W niedzielny poranek ruszyliśmy w drogę powrotną do Kruklanek. Wokół jezior, wzniesień, pól i lasów. W Starych Juchach zdobyliśmy wieżę widokową, z której rozciągał się przepiękny widok na pojezierze. O szesnastej gdy organizatorzy oficjalnie zamknęli imprezę ruszyliśmy w drogę powrotną do Łodzi. Piszę ruszyliśmy bowiem jechała ze mną Ania. Przyjechała z Płockiem, wracała do Łodzi. Myślę, że w przyszłym roku gdy tylko będę miał chwilkę czasu wrócę w to miejsce. Warto!

DSC00205

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...