27.05.2014

Tour de Jeziorsko :)

Dla naszej ósemki miniony weekend rozpoczął się o 16.45 po łódzkim Ogrodem Botanicznym. Imprezkę zorganizował Piotrek, właściciel strony Rower Piotra i „ojciec” Rowerowej Ekipy. Szybko skierowaliśmy się na zachód by po trzech godzinach jazdy dotrzeć do Siedlątkowa, dawniej dużej wsi – obecnie wielkiego letniska dla w większości mieszkańców Łodzi. Dawny Siedlątków zniknął w wodach Zalewu Jeziorsko o czym mieliśmy się przekonać w sobotnie przedpołudnie.

Rano, po wspólnym śniadaniu wsiedliśmy na rowery by pojechać do najmniejszej parafii w Polsce. Znacie mój stosunek do wiary więc pewnie nie zdziwicie się, że do kościoła wszedłem dość niechętnie. A tu nagle poznałem „normalnego” księdza, który bez zadęcia, wyuczonej na studiach mowy opowiedział nam normalnie historię i kościoła i Siedlątkowa. Bez pruderii mówił o „bzykaniu” i o fenomenie tego miejsca, który sprawia, że przyjeżdżają tu na śluby czy chrzciny pary z odległych zakątków Polski, Europy a nawet świata.

Kościółek chroni przed wodami zalewu (jest on położony w depresji) licząca 700 metrów opaska wału a z jej korony rozpościera się widok na samą tamę i przeciwległy brzeg . Sam zalew i jego brzegi stanowią ostoję wielu gatunków ptactwa i jest wpisany jako Obszar Natura 2000. Budowę ukończono w 1986 roku a po raz pierwszy pełne napełnienie nastąpiło po siedmiu latach. Gdy stan wody jest stosunkowo niski wody Warty spływają jedynie przez turbiny położonej po drugiej stronie tamy elektrowni. W  przypadkach powodzi czy podtopień otwierana jest śluza. Pamiętam jak cztery lata temu jadąc przez most na drodze łączącej Rossoszycę z Wartą byłem jednym z ostatnich samochodów przejeżdżających przez tą przeprawę a strażacy umacniali przejazd workami z piaskiem. No, ale wtedy była naprawdę wielka powódź.

Do Warty dojechaliśmy bardzo sprawnie. A muszę wam powiedzieć, że jechał z nami pod opieką rodziców dziesięciolatek! Tu postanowiliśmy zrobić niewielką przerwę na obiad. W restauracji i hotelu „Pod Wiatrakiem” (polecam!) rozgościliśmy się przy dużym, mieszczącym nas wszystkich stole a porcje, które otrzymaliśmy były solidne i do tego niedrogie. Ja, w którego żyłach płynie zamiast krwi kofeina napiłem się dodatkowo bardzo dobrze (to nie zdarza się często na prowincji) zrobionego espresso.

Po obiadku okazało się, że czeka nas przymusowa przerwa. Od południa nadciągnęły dwa fronty burzowe, które nie wiedzieć czemu musiały sie skrzyżować właśnie nad Wartą. Woda lała się strumieniami, wiatr wzmógł się na tyle, że uszkodził symbol tego miejsca – miniaturowy wiatrak. Gdy nareszcie przestało, ruszyliśmy owinięci w przeciwdeszczowe peleryny w drogę powrotną. Miałem okazje po raz pierwszy jechać wschodnim brzegiem Jeziorska. Zawsze gdy mam ochotę sie „ujechać” robie pętelkę z Łodzi i okrążam zalew od zachodu. Pod domem mam około 130 kilometrów i jestem „happy”. Teraz Piotrek przeprowadził nas przez boczne, w większości asfaltowe drogi do Pęczniewa. Tu musieliśmy zaopatrzyć sie w coś na „rozgrzewkę”. Temperatura spadła do 17 stopni. Dokładnie o połowę tego, co było przed południem! Wielki brawa dla dziesięcioletniego Przemka, przepedałował z nami 50 kilometrów.

Nastała niedziela, czas powrotu. Piotrek czuł się nieco niedysponowany (pewnie przez deszcz) i postanowił, że z Emilką wróci do domu autem. Przemka zabrali dziadkowie więc początkowo jechaliśmy do domów w piątkę. Później, gdzieś w jednej trzeciej dystansu zostawiliśmy Monikę. Pozostaliśmy w czwórkę. Akurat w tyle by rozegrać partię kierek (żartuję, graliśmy w sobotę). Przez Szadek, Chorzeszów wróciliśmy do Łodzi.

Jak już dopadłem klawiatury, chciałbym wszystkim gorąco podziękować za super spędzone trzy dni. Szczególne dzięki dla Emili i Piotrka. Bo to dzieki Wam odbyła się ta imprezka!

DSC01332

 

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...