23.06.2014

Dookoła Magurskiego Parku Narodowego

Sobota. Około 14.00 docieramy do Wysowej. Pozostało mi zainstalować w sanatoryjnym pokoju Mariankę wraz z koleżanką i… złożyć rowerek. Około 16 jestem gotowy do jazdy, no bo trochę tak głupio wracać do domu bez poznania  tutejszych dróg. A trening po górkach na pewno mi się przyda przecież za tydzień z okładem ruszamy do Portugalii i to w rejon, w którym ocean i plaża spotykają się z górami.

Lekki zjazd doprowadza mnie do Uścia Gorlickiego. Na rondzie skręcam w kierunku Ropy. Za miejscowością pierwsza większa hopka ze znakiem, na którym pojawia się ileś tam procent.  Z góry rozpościera się piękny widok na długie jezioro Klimkówka karmione wodami  Ropy. Tam pierwszy raz lekko zmokłem. Na niebie krążą ciężkie chmury i co chwilę któraś z nich lekko popuszcza. Zjeżdżam w dół do Ropy nad Ropą. Droga w lewo prowadzi do Nowego Targu – w prawo do Krosna. Skręcam w lewo. To taki dodatkowy bonus. Nie planowałem jazdy do Grybowa. Przeciągam się przez garb prowadzący do miasta. Parę kilometrów podjazdu w lodowatym deszczu nie robi na mnie wrażenia lecz na zjeździe… . Lodowate krople spotęgowane prędkością powodują dygotanie całego ciała. Wwww miaassttteccczku zzzzammmawiiiam eeessppppreesssso. Lepiej.

Rozgrzewa mnie droga powrotna. Przestało padać lecz nie zdejmuję przeciwdeszczówki. Lepszy ciepły pot niż temperatura oscylująca w granicach 12 stopni. Jakieś dwadzieścia kilometrów na wschód obok skansenu w Szymbarku odrestaurowano kasztel. Niestety ani jedno, ani drugie nie są czynne. Jest 18.14. Niewiele się spóźniłem. Po kilku fotkach jadę dalej do Gorlic. Przy samym wjeździe do miasta dostrzegam tablicę „Noclegi”. Do rana na pewno doschną mi buty i bluza.

Niedziela. Nie śpię już od czwartej. O piątej zjadam prowizoryczne śniadanie. Dolatuje do mnie dźwięk naczyń z kuchni. Gospodarze wstali, można jechać. Jeszcze tylko kawka i… za piętnaście siódma przelatuję przez śpiące jeszcze Gorlice. Zimno. Mam na sobie wszystko co mam. Nawet nogawki. Kilkanaście kilometrów płaskiej, szybkiej szosy doprowadza mnie do Biecza. Miasteczko (stare miasto) leży na wzgórzu. Na sąsiednim stał niegdyś zamek. Zamku nie ma – miasto zostało. Ładne, czyste, ciekawe. Z drugiej strony rynku dojeżdża do mnie Tomek. Tomek jest z okolic Tarnowa. Mieli nocną imprezkę niedaleko stąd i postanowił rano, przed powrotem do domu troszeczkę pobrykać na rowerku.  Góra z górą się nie zejdzie, ale kolarz z kolarzem? Pamiątkową fotkę z widokiem ratusza robimy w pierwszych kroplach deszczu. A może to wiatr zawiewał krople z fontanny?

Muszę troszeczkę się cofnąć by trafić na drogę do Nowego Żmigrodu. Teren zaczyna się robić coraz bardziej pofałdowany, poprzetykany drewnianymi cerkiewkami, cmentarzami z I wojny. Żmigród wita mnie „Biedronką”. Po drodze wchłonąłem dwie paczki ciastek, co to przez  godziny mają uwalniać węglowodany do organizmu. Cola, sok pomidorowy, ser, bagietka i banany lądują w sakwie i brzuchu. No, mogę jechać dalej!

Dukla była najbardziej oddaloną miejscowością na trasie. Zaczynam powrót. Można by rzec, że do tej pory magurski park objechałem od północy. Teraz robię to od wschodu kierując się drogami w kierunku Krempnej.  Trafiają się długie podjazdy, są też i szybkie zjazdy lecz z tymi zjazdami trzeba uważać bo idealnie wyremontowana droga tuż za zakrętem okazuje się być wyremontowaną nie do końca. Gumy piszczały przy hamowaniu!

Często widzę potęgę wody. Na skrzyżowaniach żółte tablice informują o objazdach. Tak jest też w samej miejscowości Krempna gdzie Wisłoka zabrała pół drogi na łuku przed kościołem. Dawni mieszkańcy budowali mądrzej. Tutejsza cerkiew jest oddalona od łuku rzeki o jakieś sto metrów. To daje jej szansę, że prędzej się rozleci ze starości niż od wody.

Chciałem (bardzo) zwiedzić muzeum parku,  niestety nie ma indywidualnego zwiedzania lecz tylko grupowy i to o pełnych godzinach. Noga stygnie! Kupuję mapę parku i razem z jedną z zatrudnionych tu dziewczyn zgodnie stwierdzamy, że do Wysowej najlepiej pojechać przez Słowację. Piękna droga prowadzi mnie przez lasy i pola magurskiego parku, mosty na Wisłoce, wśród tablic: uwaga, zwolnij – niedźwiedzie, uwaga zwolnij – wilki. Kilka razy zmokłem, kilka razy wyschłem, aż dojechałem do Ożennej, w której droga skręca do granicy.

Dziewczyna mówiła, że przed nią jest spory podjazd. Faktycznie, ścianka fajna choć ciężka (dziś w domu sprawdziłem, 13 %) wypłaszcza się na dawnym przejściu. Jak to mawia mój przyjaciel, Vince: za każdym podjazdem jest zjazd. I tak też było! Kilka serpentyn dalej jestem dwieście metrów niżej w Nizna Polana.  We wsi jest drogowskaz na Wyzna Polana i to był mój błąd. Trzy biedne wsie,  zamieszkałe w większości przez Romów mają fatalny asfalt. I właśnie za ta trzecią, gdzie do granicy mam nie więcej niż kilometr muszę skręcić w polną drogę do Becherova. Był tu kiedyś asfalt. Teraz pozostał po nim luźny podkład z kamieni. Co chwila czuję, że na podjeździe kamienie ulatują spod tylnego koła. Jeszcze gorzej jest na zjeździe. Tym razem przednie koło co chwila grzęźnie w kamieniach albo ześlizguje się po nich. Około trzech kilometrów zajmuje mi ponad pół godziny. Lepiej nadłożyć parę kilometrów i skręcić w szosę prowadzącą do Polski w Zborov’ie.

Słowacja żegna mnie twardym podjazdem. Licznik już w domu pokazał 13,2%. Kończy się dobra droga i zaczyna Polska. W Zdyni (na tablicach nazwy miejscowości pisane są w dwóch językach: polskim i chyba ukraińskim) odnajduję skrót do Smerekowca. Tu gdybym wiedział, mógłbym skręcić w lewo. Nie wiedziałem. Jadę do Uścia. Stąd czeka mnie wspinaczka do Wysowej. O 17.00 pakuję rowerek do auta. Jeszcze tylko herbatka w sanatoryjnym pokoju i czas wracać do domu. Będę tu przecież w następną niedzielę.

 

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...