26.10.2014

Polacy w Polce

Nie, mimo, że dzisiejszy post piszę w kategorii kuchnia rowerologii nie ja będę gotował. Będę wraz z przyjaciółmi spożywał. Nie będę też jeździł na rowerze. Wczoraj było kino. Kino duże, typowy multiplex, z dużą ilością popcorn’u i coli. Kino, w którym reklamy trwają 27 minut przed rozpoczęciem seansu. Po reklamach filmów przemieszanych z jogurtami, internetowymi zakupami, ubezpieczeniami i… już nie pamiętam, czy była margaryna, zaczął się właściwy seans. A byliśmy na filmie poświęconym Relidze. „Bogowie” z brawurową rolą Kota,  świetnie oddaje klimat lat osiemdziesiątych, w których to profesor zmagał się z problemami początków transplantologii. Jak to po filmie bywa, skoro byliśmy w czwórkę, postanowiliśmy zrobić niewielki rajd „Śladami Łódzkiej gastronomii”.

Mieliśmy ochotę na piwo. Ale takie bez specjalnego przemieszczania się poza rynek „Manufaktury”. W browarze restauracyjnym oprócz piwa zastaliśmy gwar, transmisję meczu i stoły zapełnione niemal do ostatniego miejsca. Po niespełna godzinie przekrzykiwania się przy stole wychodzimy. Gdzie będzie ciszej? Jest! Restauracja znana z dokonań właścicielki, najbardziej chyba kontrowersyjnej polskiej restauratorki świeci pustkami. Tam, gdzie w knajpie nie ma ludzi nie powinno się wchodzić to naczelna zasada. Ale z drugiej strony cisza i sympatyczny wystrój sali kuszą. Wchodzimy.

Karta. Emilka i Piotr nie mają problemów z wyborem dań. Gorzej jest z nami, wegetarianami. Właściwie w karcie (oprócz ziemniaków z wody czy ryżu z warzywami) mamy do wyboru placki ziemniaczane z sosem z borowików i naleśniki z pomarańczami (chyba dobrze pamiętam). Kelnerka (zapomniała o zapaleniu świeczki) zapewnia nas, że sos nie był zrobiony na bazie wywaru mięsnego. Zamawiamy.

Żurek, pierogi (Piotr twierdzi, że w smaku mniej więcej takie jak świeże w Biedronce), nasze idealnie okrągłe nie placki lecz placuszki, miseczka sosu, woda, herbata, po dwie pięćdziesiątki, cola i dwa ciemne piwa (w tym jedno w wyszczerbionym kieliszku). Szczerze? Najedzony nie byłem, smak? Dupy nie urywa. Jedynie ta cisza, w której mogliśmy normalnie rozmawiać okupiona wysokim rachunkiem. Sto osiemdziesiąt dwa złote to stanowczo za wysoka cena na to, co otrzymaliśmy w zamian.

Przypomniała mi się najlepsza pizza jaką jadłem ostatnio w Pellegrino Terme. Do tej pizzeri musieliśmy wcześniej zarezerwować stolik. Pięć osób, pięć wyśmienitych  (wcale nie okrągłych) placków, lody, kawa, piwo, cola, tiramisu. Rachunek? Czterdzieści cztery euro. Byłem syty. U nas po powrocie d domu musiałem wchłonąć dwa pierogi „Made by Marianka”.

Epilog. Nie nie będzie epilogu. Właśnie gdy piszę, jednocześnie kiszę sobie kapustkę. Wiecie jaka jest różnica między kapustą kiszoną a kwaszoną? Ja od niedawna tak.

13.09.2021

Meandry rzeki Meon

Do rzeki Meon, którą ja osobiście objechałem wielokrotnie,  zabraliśmy się od środkowego odcinka. Tym razem w  odstępie siedmiodniowym, "zaliczyliśmy" odcinek dolny i wreszcie w sobotę (11.9) górny. O środkowym pisałem już natomiast o pozostałych dwóch jeszcze nie. Już śpieszę nadrobić ...

Pogoda sprzyja odważnym, no bo jak inaczej nazwać fakt, że po starcie przez pierwsze pół godziny lało, by już na wyjeździe z Havant pojawiło się słońce. Ale od początku, wycieczka, przynajmniej dla mnie zaczęła się dzień wcześniej, w sobotę. Ja ...

Czwartek, 8:35 am. Ruszamy. Początkowe we dwóch. Kierunek? The Hard. Tam umówiliśmy się z Kacprem. Kacper przypływa do Old Portsmouth promem z Gosport. We trzech ruszamy ulicami miasta w stronę zatoki Solent. Szczerze mówiąc liczyłem, że w porcie, z którego ...